Napisałem w tym roku nową powieść. Oszczędzę Wam wywodów na temat poświęcania pisania bloga na rzecz kolejnej powieści, bo nawet szkoda wirtualnych bajtów na serwerze na takie żalenie się. Zamiast tego, skoro już mi się udało taką powieść napisać, chciałbym podzielić się z Wami taktyką, która pozwoliła mi wygrać walkę z tą upartą bestią.

No dobrze, ale właściwie co w tym nowego? Przecież brałem udział w NaNoWriMo już tyle razy, że sam czasem tracę rachubę, i za każdym razem kończyło się to nową powieścią, i nie robiłem z tego afery.

Ale widzicie, tym razem było inaczej, bo po raz pierwszy to nie było podczas NaNo. Tym razem to nie była trzydziestodniowa eskapada, po której wracało się do siebie i zapominało o całej sprawie, odkładało ją na bok. Tym razem zmierzyłem się z Wielkim, Długofalowym Projektem, bez tłumów innych piszących, bez fanfar i parady, bez cotygodniowych gadek motywacyjnych wpływających na skrzynkę mailową. Krótko mówiąc: postawiłem sobie wielki i prywatny cel, zmierzyłem się z nim i wyszedłem z tego boju zwycięsko.

Więc jeśli nie interesuje Was pisanie – nie odwracajcie wzroku! Powieść jest tutaj tylko przykładem, na którego miejsce możecie wstawić dowolny Wielki Projekt, z którym to Wy się zmagacie lub chcielibyście zmierzyć. Z czymkolwiek walczycie, chcę wam pomóc poprzez podanie kilku strategii, które pomogły mi na drodze do ukończenia mojego Projektu: nowej powieści. Nie mniej, nie więcej.

Dlatego nie mówię, że niniejszy post jest wskrzeszeniem Tłoku myślenia – nie mogę Wam czegoś takiego obiecać. Ale póki tu jestem i póki pamięć o przebytej drodze jaśnieje na tyle w moim umyśle, by móc o tym opowiedzieć, póty można spędzić chwilę na starym blogu i napisać coś budującego.

Więc proszę bardzo: jak przebrnąć przez pisanie powieści!

Pisanie powieści w sposób tradycyjny, to jest poza specyficzną atmosferą i turbodoładowującym deadlinem NaNoWriMo, jest procesem bardzo dziwnym, wprawiającym umysł w zakłopotanie. Przyczyną tego stanu jest dysonans pomiędzy sferą życia codziennego, a perspektywą całego Projektu. Inaczej mówiąc: trudno jest dostrzec powiązanie pomiędzy wykonywaną dzień po dniu pracą, a powstającym dziełem. Przez cały okres pisania rzadko kiedy miałem wrażenie, że tworzę powieść na, jak to ostatecznie wyszło, sześćdziesiąt tysięcy słów. W ogóle nie skupiałem się na całości Projektu ani na jego zakończeniu. Powiem więcej, nie można się koncentrować na linii mety, gdy wyrusza się na taki długi maraton. Tak jak wojnę wygrywa się bitwa po bitwie i wyścig metr po metrze, Projekt wygrywa się pracą wkładaną dzień po dniu.

Moją pierwszą poradą byłoby właśnie, aby zmniejszyć skalę przedsięwzięcia do pojedynczego dnia. Przestać myśleć o tym, że pisze się powieść, projektuje system RPG czy tworzy portfolio rysunków, a zamiast tego martwić się tylko tym, czy dzisiaj uda się napisać jedną stronę, spędzić pół godziny nad systemem magii, stworzyć jeden nowy portret, zrobić cokolwiek, by popchnąć Projekt do przodu. Trzeba myśleć tylko o jednym dniu, dzisiejszym dniu, bo jeden dzień można wygrać lub przegrać, ale przede wszystkim – można go ogarnąć umysłem. Można wyznaczyć sobie jasny cel, który albo się osiągnie, albo nie. Zwycięstwo lub porażka i nic pomiędzy – tak to trzeba rozegrać. Żadnych półstanów, żadnego 'mogło być lepiej', 'mogło być więcej'. Nie można napisać powieści, gdy każdego dnia człowiek karci się o to, że mógł napisać więcej. Takiego myślenia trzeba się pozbyć. Teoretycznie zawsze mogło się napisać jeszcze pięć, dziesięć, tysiąc słów więcej, zawsze można było poświęcić Projektowi jeszcze godzinę, jeszcze dwie – myśląc w ten sposób człowiek nigdy nie osiągnie satysfakcji z wykonanej pracy.

Sprawę należy też maksymalnie uprościć. W skali dnia liczy się tylko jedno: napisać tyle a tyle słów, czyli wykonać z góry ustaloną, małą część pracy nad Projektem, i wrócić jutro. Jeśli się uda, wtedy super, wtedy to jest zwycięstwo i należy się poklepywanie po plecach, fanfary, piwo i co tam jeszcze. A jeśli się nie napisze, nie narysuje, nie usiądzie nad Projektem, jutro stajesz do tej samej walki z nowymi siłami. Nie łam się, tylko bądź lepiej przygotowany.

Ot, cały proces powstawania Wielkiego Projektu: wygrywać dzień po dniu aż do momentu osiągnięcia końca historii. Proste w teorii, ale, rzecz jasna, niezwykle trudne w praktyce. Nie da się, moim skromnym zdaniem, dotrzeć do końca tej drogi bez wyrobienia w sobie silnego nawyku codziennej pracy, czy jest to pisanie, programowanie czy komponowanie muzyki.

Tym różni się długofalowe pisanie od, na przykład, takiego NaNo. Podczas NaNo obowiązuje tymczasowy układ: człowiek rozumie, że ten miesiąc będzie inny, że przez ten miesiąc życie będzie toczyło się inaczej. Człowiek zakłada na ten miesiąc maskę pisarza i sprawdza, jak mu pasuje, nie bacząc na konsekwencje czy krytykę. I rzeczywiście człowiek przez miesiąc tym pisarzem jest. Ale co potem? Czy da się utrzymać to mordercze tempo, obrócić je w nawyk? To bardzo trudna sztuka, szczególnie po tak płodnym i wyczerpującym miesiącu. Nierzadko historia kończy się tak, że człowiek zostaje jedynie osobą, która napisała książkę... kiedyś.

Taki układ już mnie nie zadowala.

W przeciwieństwie do NaNowego szaleństwa, w przypadku Wielkich Projektów ciągnących się miesiącami trzeba już nie tylko udawać pisarza, grafika, dewelopera gier czy innego twórcę przez określony czas, ale zostać nimi bardziej na poważnie, bardziej profesjonalnie. Zajmować się czymś przez pół roku dzień w dzień – to już powoli przestaje być udawane. Istotnym staje się więc zakorzenienie w sobie odpowiedniego nawyku. Ten cykl postów będzie aspirował właśnie do tego, by pomóc wam zaszczepić w sobie pozytywny nawyk codziennej pracy nad Waszym Wielkim Projektem, jakikolwiek by nie był. Po drodze zaś pokażę Wam kilka ogólnych sztuczek dotyczących produktywności, które przy okazji podłapałem i którymi chciałbym się podzielić. Na większość z nich natknąłem się, gdy sam traciłem siły w walce z moim Projektem, gdy potrzebowałem pomocy. Jest to lista moich najwierniejszych sojuszników w tej kampanii.

A są to: