Najpierw musisz przestać (oraz o tym, dlaczego teksty o rozwoju do Ciebie nie przemawiają)

Gdybym miał to powiedzieć w kilku zdaniach, powiedziałbym to tak:


1. Już nie lubię rozwoju osobistego.

Odkąd ostatnio tu pisałem, temat 'rozwoju osobistego' zupełnie stracił dla mnie urok. Nie propaguję już coachingu, nie zarzekam się, że ta czy inna książka zmieni Twoje życie, ten czy inny system wszystko Ci naprostuje. Może takie wnioski zajęły mi za długo.

Po tym, jak zawiódł mnie rozwój osobisty, zacząłem szukać czegoś innego. Czegoś bardziej prawdziwego. Czegoś, na czym można by się oprzeć, co by znowu wywołało we mnie inspirację.


2. Poznałem Marka.

Na chwilę obecną tym czymś jest filozofia stoicka. Trudno o bardziej snobistycznie brzmiące stwierdzenie, ale na to wyszło.

Dlatego czytam teraz Rozmyślania Marka Aureliusza. Jedyną książkę, która już po kilku stronach zaleca, by stronić od książek! Bo przecież Marek nie chciał, by jego słowa ktoś publikował. A jednak wdzięczny jestem, że tak się losy historii potoczyły i mogę go teraz czytać.

Wiele wyciągam z tej lektury, ale jeden wątek pojawia się bardzo często: trzeba panować nad samym sobą. Hamować popędy, kontrolować działania, wybierać te myśli i reakcje, które służą nam i innym, które są dobre.

Coś kliknęło, kiedy o tym czytałem. Bardzo często nie mam panowania nad sobą. Często wpadam w spiralę kolejnych linków w Internecie, czasem pochałaniam seriale, cóż, seriami. Miałem ostatnio moment, gdy powiedziałem sobie: "pracuj", a potem nie pracowałem. Dobitnie wykazałem sobie, że nie mam kontroli. Może też tak macie.


3. Mam nowy, najwspanialszy i najlepszy sposób na siebie.

Rozmyślając nad brakiem kontroli nad sobą w dzienniku doszedłem do wniosku, że pierwszy krok, by się z takiej spirali wydostać, to się zatrzymać. Zanim w ogóle zaczniesz robić coś innego, coś produktywnego dla odmiany, musisz przestać robić to, co robisz.

Najpierw musisz się zatrzymać.

Lubię myśleć o tym, że umiem przewidzieć reakcje odbiorcy na dany tekst. Teraz myślę sobie na przykład, że ktoś na pewno stwierdzi: "Co za banalny wniosek!"

Jeśli tak stwierdasz, przyznaję Ci rację. Ten wniosek jest banalny. Ale jest mój.


4. Szukaj własnej, nie cudzej wiedzy.

W tym tkwi różnica i to się zmieniło po moim wiecznym skakaniu po pozycjach książkowych. Marek mi o tym powiedział: nie czytaj, ale szukaj mądrości w sobie.

Do tej pory odrzucałem taką tezę, bo nie ma sensu szukać czegoś, czego nie ma. Muszę się przecież najpierw napełnić mądrością, nim będę w stanie ją w sobie 'odkopać'.

A jednak na chwilę przyjąłem, że jest odwrotnie. Że ważniejsze jest przemyśleć sprawy za pomocą swojego własnego rozsądku, niż szukać kolejnego poradnika, jeszcze jednej książki, następnego mentora i mędrca.

I wiecie co? To mi daje poczucie, że robię prawdziwe postępy.


5. Rozum osobisty zamiast rozwoju osobistego.

Marek mówi mnóstwo o tym, że naszym największym darem jest rozum, że działając według zasad rozsądku nie sposób zbłądzić. To brzmi dobrze. To mi się podoba bardziej.

Refleksja i retrospekcja zamiast coachingu i banałów. A jeśli już banały, to moje własne: moje słowa do mnie skierowane, które tylko ja sobie mogłem powiedzieć i tylko na mnie taki wpływ mają.

Czy to znaczy, że mam być sam sobie mędrcem i wszystkie rozumy pozjadałem? Nie! Ale znalazłem ostatnio cytat, który pasuje tutaj nieźle: 

"Czytanie bez refleksji jest jak jedzenie bez trawienia" - Edmund Burke

Często nie dajemy sobie miejsca na to, żeby przetrawić rzeczywistość. Nie mamy ani przestrzeni do refleksji, ani głębokich rozmów ze sobą czy z innymi, ani choćby krótkiego spaceru, który pozwoli nam poukładać myśli.

Nasza intelektualna dieta jest jak kiepskie piwo: wypływa z nas zaraz po spożyciu.


6. Dlaczego teksty o rozwoju do Ciebie nie przemawiają?

Bo to nie jest Twój rozwój. To cudze wnioski po cudzych przeżyciach. Część z tego będzie pasować do Twojej sytuacji, ale dopóki nie połączysz tego z własnym rozumem, własną rzeczywistością, odczujesz tylko frustrację.

A jaki jest na to sposób? Chwila refleksji. Nie dołączaj do klubu ludzi czytających 52 książki rocznie - to nie wyścig. Czytaj choćby i jedną na rok, trzy razy z rozmysłem - więcej zyskasz.

Może moje wynurzenia z tego wpisu też do Ciebie nie pasują. Ale daj sobie jeden prezent: pół godziny z pustą kartką, albo świeżym plikiem w Wordzie. Poszukaj mądrości w sobie. Jeśli nie trzydzieści minut, to chociaż dziesięć. Nawet dwie. Zobaczysz, ile masz sobie do powiedzenia.

Hm. To nie było kilka zdań. Ale może nie miało tak być.

Bezsens w szukaniu sensu

To chyba Alan Watts powiedział, że człowiek jest uzależniony od myślenia. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z takim pomysłem, wydawało mi się to absolutnie niedorzeczne.

Teraz myślę sobie, że trudno o prawdziwsze stwierdzenie.

Ironiczne jest to, że blog zamilknął na parę miesięcy, a jednocześnie mój własny tłok myślenia w tym czasie hałasował najlepiej, jak potrafił. Świetne słowa przychodzą mi do głowy, gdy próbuję to jakoś opisać. Kanonada. Kakofonia. Ostrzał artyleryjny złożony z pytań, prób odpowiedzi, zaprzeczeń, wątpliwości, wspomnień z przeszłości i wizji przyszłości.

Mówię o tym nie dlatego, żeby się wygadać, tylko żeby Was do czegoś przekonać: myślenie bywa zgubne. Myślenie bywa zbędne. Szukanie sensu tam, gdzie może go nie być, to pewna receptura na wpędzenie się w paranoję.

To się kłóci z tym, jak zazwyczaj patrzymy na myślenie, bo przecież jeśli ktoś nie myśli, to znaczy że buja w obłokach, a jakbyś tylko trochę pomyślał wcześniej, to teraz byś nie miał problemów, a jeśli kogoś cechuje pomyślunek, to znaczy, że sprytnie i sprawnie radzi sobie z przeciwnościami. Owszem, myślenie w postaci planowania i przewidywania potencjalnych przeciwności może dużo pomóc. Nie o tym tutaj mowa.

Bardziej chodzi o rozglądanie się za powiązaniami, o szukanie połączeń między wątkami, które tak naprawdę biegną oddzielnie.

Prosty przykład: słuchasz nowej piosenki i wczytujesz lub wsłuchujesz się w tekst. Załóżmy, że to jakiś ckliwy kawałek o miłości. Tutaj on spojrzał na nią, tam całowali się w deszczu, jeszcze parę wersów dalej poszli razem do kina, a Ty myślisz sobie: "tak, dokładnie, to zupełnie tak jak u mnie! Jakby ktoś opisywał moje życie!" Nic sobie nie robisz z faktu, że w międzyczasie piosenkowa para mogła na przykład tańczyć na plaży, co Tobie nigdy się nie zdarzyło, a piosenkowa dziewczyna ma piwne oczy i jest szatynką, podczas gdy Ty wzdychasz do niebiesookiej brunetki.

Mówią na to confirmation bias - zwracamy większą uwagę na te elementy rzeczywistości, które potwierdzają naszą hipotezę. Jeśli uważamy, że życie jest okrutne, dostrzegamy osoby i wydarzenia, które nas krzywdzą. Jeśli twierdzimy, że kobiety cechuje brak zdecydowania, zapamiętujemy tylko te momenty, gdy płeć piękna w naszym otoczeniu waha się między dostępnymi opcjami.

Jeśli jestem przekonany, że wszystko jest ze sobą powiązane, wszystko jest metaforą, wszystko ma ukryty sens, będę pożytkował moje procesy myślowe na to, żeby sobie wykazać, że mam rację, że rzeczywiście istnieje tajemna logika we wszystkim, co mnie otacza.

Zaczynam zdawać sobie sprawę, że to straszliwe marnotrawstwo mocy obliczeniowej mózgu.

Nie wiem, jak wielu z Was doświadcza czegoś podobnego - niekończącego się analizowania, interpretowania i gdybania - ale do tych, którzy tak mają, chciałbym wystosować kontrpropozycję. Coś innego, czym możecie zastąpić ten nieustający hałas.

Moja sugestia brzmi: KISS.

To uroczy skrót oznaczający równie uroczą i przydatną dewizę: Keep It Simple, Stupid. Prościej, głupku.

Gdy już zadasz sobie tysiąc dwieście pytań na temat Twojej obecnej sytuacji życiowej, spróbuj skupić się tylko na jednym: "Czy jestem teraz szczęśliwy?"

Gdy przeanalizujesz pod trzydziestoma różnymi kątami Twoje relacje z nową osobą, spróbuj rozważyć tylko jedno kryterium: "Czy lubię z tą osobą spędzać czas?"

A przede wszystkim, gdy kolejny raz złapiesz się na odczuwaniu tłoku miliona myśli, zapytaj wprost: "Czy czasem nie myślę za dużo?"

Mówię o tym, bo to podejście bywa wręcz zbawienne. Ostatnio utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłąch. Dlatego zrób sobie tę przysługę i wróć do prostszych kategorii. Przypomnij sobie, jak to było, zanim zacząłeś analizować, gdybać i roztrząsać wszystko, co Ci wpadnie do głowy.

Niektóre rzeczy nie zasługują na to, żeby je komplikować. Szczególnie te, które Cię uszczęśliwiają.


6 kluczowych zmian, które możesz wprowadzić dosłownie w tej chwili

W tym wpisie chciałbym przekazać Wam kilka szybkich i skutecznych zmian, które możecie wprowadzić dosłownie w tym momencie, aby podnieść Waszą produktywność, polepszyć nastrój i zwiększyć motywację.

Tłok myślenia grzeszył w przeszłości wpisami, w których dużo było słów, a mało było treści i konkretnych porad. Tym razem spróbuję przywrócić porządek rzeczy i ograniczyć się do konkretów. Oznacza to, że nie będę przedstawiał w zbyt wielu szczegółach, dlaczego powinniście wypróbować poszczególne małe zmiany; to tylko lista sugestii.

Jesteśmy umówieni? Ja podam Wam kilka sprawdzonych trików, Wy wybierzecie swoje ulubione i przetestujecie je na sobie. Bez wyolbrzymionych gwarancji sukcesu, a jedynie z zapewnieniem, że na wypróbowaniu ich więcej zyskacie, niż stracicie.

Zaczynamy!

1. Połóż na swoim biurku czystą kartkę papieru i długopis.

To świetny sposób na to, aby zadania do wykonania, inspirujące myśli czy nawet lista zakupów nie uciekły z Twojej głowy. Proponuję takie rozwiązanie nawet w sytuacji, gdy człowiek większość dnia spędza przed komputerem lub nawet pracuje na nim, ponieważ fizyczna kartka stanowi dosłowny drugi pulpit, a przy tym daje większą dowolność ekspresji i nie jest po prostu kolejnym programem wśród wielu innych. Szczególnie sprawdza się jako lista zadań: widać, które zadania się powtarzają, które zazwyczaj wykonujesz jako pierwsze, a które w magiczny sposób przenoszą się na jutro, na pojutrze, na niedzielę...

2. Zapisz trzy rzeczy, które Cię dzisiaj uszczęśliwiły.

Ten mały nawyk ma jeden duży cel: zwiększyć ilość szczęścia w Twoim codziennym życiu. Wbrew obiegowej opinii, szczęście nie jest bezpośrednim wynikiem Twoich zarobków, poziomu spełnienia zawodowego czy jakości życia towarzyskiego. Szczęście zależy głównie od tego, czy jesteś w stanie docenić to, co już masz i do czego w tej chwili dążysz. Aby przenieść swój punkt skupienia przynajmniej na chwilę na to, z czego możesz czerpać radość, wypisz na kartce, w dzienniku lub nawet w pliku tekstowym trzy rzeczy, które Cię uszczęśliwiły.

3. Zamień 'muszę' na 'chcę'.

W ciągu przeciętnego dnia na pewno przez Twoją głowę przechodzi mnóstwo myśli z kategorii 'muszę' lub 'powinienem', typu: "muszę zrobić pranie", "muszę iść na zakupy", "powinienem się teraz uczyć/pracować". Przedstawianie sobie zadań w ten sposób nie tylko nie zwiększa Twojej motywacji, ale do tego wprowadza Cię w jeszcze bardziej bezproduktywny nastrój. Zamiast tego postaraj się prześledzić, dlaczego chcesz wykonać wszystkie te rzeczy: aby mieć w czym chodzić, mieć co jeść, zdać studia, móc zarobić na swoje utrzymanie itp. Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że chcesz, łatwiej będzie Ci pokonać bezwładność.

4. Daj sobie chwilę spokoju.

Skupienie to bardzo cenny zasób, dzięki któremu można wykonać więcej pracy w krótszym czasie,  a jednocześnie bardziej cieszyć się przyjemnościami. W toku dnia zdarza się jednak, że nagle pojawia się wokół nas tyle różnych spraw i zadań, że nasz umysł zaczyna żonglować mnóstwem mentalnych piłeczek, nigdy tak naprawdę nie skupiając się na żadnej z nich. Aby temu zaradzić, poświęć kilka minut na drobny reset: zamknij oczy, oddychaj głęboko, obserwuj swoje ciało i rzeczywistość wokół Ciebie. Świat się nie zawali, jeśli dasz sobie 10 minut spokoju. Potem będziesz w stanie wrócić do życia ze wzmożoną siłą.

5. Wyznacz sobie deadline.

Rozwój osobisty bardzo często polega na robieniu rzeczy ważnych, które niekoniecznie są pilne. Aby zwiększyć swoje szanse sukcesu, wyznacz sobie termin wykonania Twoich najważniejszych zadań. Nawet, jeśli ostateczny cel (na przykład napisanie pracy dyplomowej) jest bardzo odległy, podejmij postanowienie, że dzisiaj wykonasz znaczącą część zadania (na przykład napiszesz kilka stron) i że zrobisz to przed ustalonym terminem. Widząc przed sobą wyzwanie w postaci deadline'u, umysł sam rzuca się do produktywnego wyścigu z czasem.

6. Zadaj sobie pytania, które poślą Cię w odpowiednim kierunku.

Każde nowe pytanie to nowa perspektywa rzucona na to, co w tej chwili robisz, jak się czujesz i dokąd zmierzasz. W ciągu przeciętnego dnia łatwo dać się uwikłać w rzeczy błahe, dlatego warto od czasu do czasu pytać: "Co z tego będzie miało znaczenie za rok?", "Jaka jest jedna rzecz, której wykonanie sprawi, że cała reszta dnia przebiegnie sprawniej?", "W jaki stan umysłu mogę się wprowadzić, aby łatwiej było mi wykonać moją pracę?" Umysł instynktownie szuka odpowiedzi na takie pytania i zaczyna podsuwać Ci rozwiązania, które do tej pory nie były oczywiste.

Każda z tych sześciu małych zmian może pomóc Ci wyciągnąć więcej z obecnego dnia, ale na tym ich użyteczność się nie kończy. Wprowadzając jedną lub więcej sugestii na dłużej, możesz uczynić z nich nawyk, który o kilka procent polepszy Twoje życie. Zmienianie siebie nie zawsze polega na wielkich deklaracjach, odważnych wyzwaniach i masywnych działaniach.

W tym wpisie moim celem było przedstawić Wam kilka szybkich i skutecznych zmian, które możecie wprowadzić dosłownie w tym momencie, aby podnieść Waszą produktywność, polepszyć nastrój i zwiększyć motywację. Które z nich okażą się skuteczne w Waszym przypadku? Dajcie znać, gdy ich spróbujecie.

Jak osiągać cele: 3 czynniki, które dadzą Ci maksymalne szanse

W tym wpisie chciałbym wskazać Ci trzy rzeczy, na które należy zwrócić uwagę przy wyznaczaniu nowego celu i dążeniu do jego osiągnięcia, aby jak najbardziej zwiększyć Twoje szanse.

Cel tak naprawdę nie musi być nowy; równie dobrze możesz wykorzystać tę metodę przy uściślaniu pragnień, które zawsze gościły gdzieś w Twojej głowie, ale nigdy nie przystąpiłaś do konkretnych działań w kierunku ich zrealizowania.

Każda przygoda z rozwojem osobistym zaczyna się od wyznaczenia celu. Niestety, zbyt często zdarza się tak, że w przypływie entuzjazmu poświęcamy na ten etap zaledwie kilka minut namysłu, a potem natychmiast przystępujemy do działania - patrz "syndrom postanowienia noworocznego". Tymczasem na początku drogi najłatwiej strzelić sobie w stopę. Głębsze zastanowienie się nad tym, jaką dokładnie zmianę chcesz wprowadzić, da Ci poczucie, że przystępujesz do gry, która ma jasne zasady, gdzie zwycięstwo jest możliwe i masz narzędzia, które pomogą Ci je osiągnąć.

Pobaw się w prawnika

Najgorsze, co możesz zrobić przy wyznaczaniu swojego celu, to powiedzieć "wiem, o co mi chodzi i poznam, gdy znajdę się u celu". Nie wiesz i nie poznasz. Osoba, którą staniesz się na końcu Twojej ścieżki, będzie miała inne odczucia, inne pragnienia niż Ty.

Weźmy na przykład sytuację, w której chcesz zgubić trochę ciała. Mówisz sobie, że chcesz "wyglądać lepiej". Bierzesz się za siebie, ćwiczysz i trzymasz dietę, Twoje ciało zmienia się. Codziennie patrzysz w lustro i sprawdzasz, czy to już jest 'to'. Ale czy bierzesz pod uwagę, co Ci się przydarzy po drodze do tego celu? Może, żeby zwiększyć swoją motywację, otoczysz się ludźmi, których ciała przypominają greckich bogów i rzymskie boginie. Zaczniesz chodzić z nimi na siłownię, gdzie znajdziesz jeszcze więcej jeszcze lepiej wyglądających osób. Do czego zmierzam: Twoja definicja "wyglądania lepiej" może z czasem ulec zmianie. To cel, którego możesz nigdy nie osiągnąć, bo zawsze da się wyglądać lepiej.

Dlatego właśnie do sformułowania tego czy innego celu musisz podejść jak prawnik: każde słowo robi różnicę, a Twój język musi być maksymalnie precyzyjny. Czego dokładnie chcesz: zgubić 10 kilogramów czy 10 centymetrów w obwodzie? Mieć sześciopak czy być w stanie przebiec maraton? Napisać książkę czy zdobyć fanów?

Wiele mówi się o wyznaczaniu celów metodą SMART - głównie dlatego, że ta metoda działa i korzystanie z niej natychmiast zwiększa Twoje szanse. Aby Twój cel był jak najbardziej precyzyjny, upewnij się że jest:

Szczegółowy (Co dokładnie zrobisz?)
Mierzalny (Jak zmierzysz postępy?)
Atrakcyjny (Dlaczego chcesz to zrobić?)
Realistyczny (Dlaczego jesteś w stanie to zrobić?)
Terminowy (Do kiedy to zrobisz?).

Jeśli określisz swój cel w ten sposób, będziesz dokładnie wiedział, kiedy odniosłeś sukces, a kiedy porażkę. Nie będzie miejsca na różne interpretacje zdarzeń. Dokładnie tego Ci potrzeba, aby ciągle się doskonalić.

Wykorzystaj myślenie "co?" i myślenie "dlaczego?"

Moja obecna lektura (znajdziesz ją w Inspiracjach na końcu wpisu) dotyczy psychologii motywacji i pierwsza rzecz, jaką zauważyłem, to ilość rozróżnień, które wprowadza ta dziedzina wiedzy. Czasami nauka polega głównie na kategoryzacji różnych zjawisk i sposobów myślenia - nie inaczej jest w tym przypadku. Jednym z rozróżnień jest podział na myślenie "co?" i myślenie "dlaczego?". Jedno i drugie podejście przydaje się w różnych sytuacjach.

Bardzo możliwe, że już korzystałaś i z jednego, i z drugiego sposobu myślenia, ale nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Można na nie patrzeć jak na sposoby motywowania samego siebie. Z jednej strony możesz rozbić Twoje zadanie na poszczególne kroki, pytając: "Co dokładnie muszę zrobić w pierwszej kolejności?" Dzięki temu mglisty cel typu 'schudnąć' możesz zamienić na coś znacznie bardziej konkretnego, na przykład 'zapisać się na siłownię po powrocie z pracy'. Z drugiej zaś strony możesz zacząć myśleć o tym, jaki jest Twój powód, by podążać za danym celem: "Dlaczego chcę schudnąć? Co mi to da?"

Badania dowodzą, że myślenie "dlaczego?" przydaje się, gdy chcemy zwiększyć nasz poziom motywacji przy wykonywaniu łatwiejszych zadań. Tutaj również rolę pełni język, którym formułujemy nasze myśli. Jeśli na przykład masz przed sobą zadanie polegające na odkurzeniu domu i pościeraniu podłóg, to nie jest to szczególnie wymagająca czynność, a mimo to możesz mieć problemy z zabraniem się za nią. O wiele łatwiej będzie Ci się przekonać, że warto chwycić za odkurzacz i mopa, gdy nazwiesz tę czynność 'utrzymywaniem czystości i porządku w swoim otoczeniu'. To już nie są byle porządki domowe: to misja i część bycia odpowiedzialnym dorosłym!

Myślenie "co?" przydaje się natomiast przy zadaniach, które są nowe, skomplikowane lub niekomfortowe. Zazwyczaj, choć nie zawsze, chodzi tutaj o 'duże kroki' w życiu, takie jak szukanie pierwszej pracy. Powody, dla których chcesz to zrobić - Twoje "dlaczego?" - są dla Ciebie prawdopodobnie oczywiste: chcesz być niezależny, zdobyć niezbędne doświadczenie, zarobić na samochód. Mimo to możesz odczuwać blokadę. Sposobem na to jest skoncentrowanie się na przyziemnych, podstawowych krokach w kierunku osiągnięcia celu. Najpierw musisz uaktualnić albo napisać swoje CV. Może przesłać je komuś do sprawdzenia. W międzyczasie zaczniesz czytać oferty pracy. Może będziesz musiał napisać parę maili, może wykonać kilka telefonów. Jeśli jednak skupisz się na poszczególnych krokach, żaden z nich nie jest tak przerażający, jak całe zadanie. Łatwiej ruszysz do przodu.

Zbalansuj swój optymizm i realizm

To wojna trwająca od zarania dziejów: niepoprawny optymizm przeciwko bezwzględnemu realizmowi. Realiści widzą optymistów jako osoby, które lekceważą ryzyko i bezmyślnie narażają się na niebezpieczeństwo, optymiści natomiast posądzają realistów o brak wyobraźni i ograniczanie swoich możliwości.

Które podejście jest lepsze? Czy ktokolwiek będzie zdziwiony, jeśli powiem, że 'to zależy'?

Może niektórzy z Was będą, bo przecież karykaturalne postrzeganie rozwoju osobistego zawsze zawiera w sobie prześmiewcze hasła typu: "jesteś zwycięzcą!", "jeśli tylko uwierzysz w siebie, wszystko Ci się uda!", "myśl pozytywnie!". Nie napisałbym tego jakiś czas temu, ale teraz już wiem - optymizm jest przereklamowany. Głównie dlatego, że zbudowaliśmy mu reputację, której nigdy nie byłby w stanie dorównać. Żadne mentalne podejście nie może być odpowiedzią na wszystkie nasze problemy.

Z optymizmem i realizmem jest trochę tak jak z Ciemną i Jasną Stroną Mocy: trzeba przywrócić im równowagę. Należy wybrać te elementy każdego ze sposobów myślenia, które przybliżą Cię do osiągnięcia Twojego nowego celu.

Najpierw spójrzmy na skrajności. Skrajnie optymistyczne podejście wygląda następująco: "wierzę, że uda mi się osiągnąć cel, a droga do niego będzie łatwa, jeśli tylko uwierzę w siebie". Skrajnie realistyczne podejście brzmi: "droga do mojego celu na pewno będzie trudna i istnieje prawdopodobieństwo, że nie uda mi się go osiągnąć".

Znowu posilę się badaniami z mojej najnowszej lektury. Wskazują one, że każda ze skrajności jest użyteczna - ale tylko w połowie. Gdy mówisz sobie: "wierzę, że mi się uda", zwiększasz swoje szanse. Gdy dodajesz do tego: "wierzę, że będzie łatwo", narażasz się na drastyczny spadek motywacji przy każdej napotkanej przeszkodzie. W przypadku realizmu natomiast nie warto koncentrować się na prawdopodobieństwie porażki - ale świadomość, że droga do celu nierzadko będzie trudna, przygotowuje Cię mentalnie na przeciwności.

Wniosek: idealny balans osiągniesz, gdy Twoje przekonanie brzmieć będzie "wiem, że będzie trudno, ale wiem, że mi się uda".

W skrócie

Gdy chcesz polepszyć swoje cele i zwiększyć swoje szanse na sukces, zastosuj się do trzech zasad:

1. Uściślij swój cel tak, by nie było mowy o niedomówieniach. Możesz użyć do tego metody SMART.
2. Myśl "dlaczego chcę to zrobić?", jeśli zadanie jest łatwe, ale potrzebujesz motywacji. Myśl "co dokładnie muszę zrobić?", jeśli cel jest nowy, skomplikowany lub niekomfortowy.
3. Utrzymuj w głowie przekonanie "wiem, że będzie trudno, ale wiem, że mi się uda", by zwiększyć pewność siebie, a jednocześnie być przygotowanym na przeciwności.

W tym wpisie chciałem wskazać Ci trzy rzeczy, na które należy zwrócić uwagę przy wyznaczaniu nowego celu i dążeniu do jego osiągnięcia, aby jak najbardziej zwiększyć Twoje szanse. Czy mi się udało?

Inspiracje

1. Heidi Grant Halvorson, Ph. D., Succeed: How We Can Reach Our Goals.

Skończ wreszcie wróżyć

Istnieje pewna zasada, której przyswojenie przychodzi mi z ogromnym trudem, choć ignorowanie jej krzywdzi mnie prawie we wszystkich obszarach życia. Może Wy też tak macie.

Zasada brzmi: "Przestań myśleć, zacznij robić."

Straszne jest to, że trzyma mnie ona w swoich szponach nawet teraz, gdy piszę te słowa. Analityczna część mojego umysłu - mój Wewnętrzny Krytyk - skanuje każde zdanie w poszukiwaniu elementów, które należy poprawić lub usunąć.

Zobaczmy, czy uda mi się tego Krytyka zakneblować, bo to, co chcę powiedzieć, jest cholernie ważne. I wcale nie jest takie oczywiste.

"Przestań myśleć, zacznij robić" to prosta i znana zasada. Można rzec: nic nowego. Jednak to, co mnie zaskakuje, to jak często łamiemy tą zasadę, nawet o tym nie wiedząc. Myślimy, ale nie robimy nic. Planujemy, ale nic nie zaczynamy. Często mówi się o słomianym zapale, ale uwierzcie mi: jeszcze bardziej dołujący jest entuzjazm zduszony w zarodku przez nas samych.

Obserwuję ludzi wokół siebie i różnica, którą widzę pomiędzy tymi, którym się udało, i tymi, którzy wydają się przegrani już na starcie, zawiera się w dwóch literach. Naprawdę. Przegrani mówią: "to byłby błąd". Zwycięzcy mówią: "to był błąd".

Dwie litery, zupełnie nowa filozofia. Różnica pomiędzy prawdziwą, konstruktywną próbą odniesienia sukcesu a panicznym trzymaniem się tego, kim do tej pory byliśmy.

Dlatego wszystkim, którzy chcą się zmienić, ale się boją, mówię: musimy przestać wróżyć sobie porażkę.

Bardzo niedawno odkryłem w swoje głowie ten mechanizm, który skutecznie utrzymuje mnie w strefie komfortu i zatrzymuje mnie, gdy próbuję zrobić coś w kierunku swojego rozwoju. Moje myśli wybiegają wtedy w przyszłość, a w głowie zaczynają rozbrzmiewać pytania:

A co, jeśli sobie nie poradzę i zostanę wyśmiany?

A co, jeśli nie jestem gotów?

A co, jeśli odniosę za duży sukces, który mnie przytłoczy, wypalę się i skompromituję?

A co, jeśli ludzie poznają się na tym, że jeszcze nie do końca wiem, jak to się robi?

Mój umysł zalewa fala czarnych scenariuszy. Mój wewnętrzny mechanizm obronny ma lata doświadczenia w odnajdywaniu tej jednej potencjalnej sekwencji wydarzeń, która potrafi zatrzymać mnie w miejscu.

Mówię sobie: "no rzeczywiście, jeśli coś takiego miałoby się stać, lepiej poczekać".

I stoję. I czekam.

Brzmi znajomo?

Może czujecie to, gdy chcecie odezwać się do pięknej dziewczyny lub przystojnego chłopaka ("A co, jeśli mnie odrzuci?"). Może czujecie to na myśl o znalezieniu sobie pracy ("A co, jeśli nie będę miał już wolnego czasu?"). Może wykorzystujecie to, żeby powstrzymać się od nauki ("A co, jeśli dam z siebie wszystko i to i tak nie będzie dość?").

Musimy przestać wreszcie wróżyć. Jest tylko jeden sposób, żeby przekonać się, co się wydarzy: zrobić to. To jedyna czarodziejska kula, która pokaże Ci przyszłość.

Następnym razem, gdy Twój umysł stanie się Twoim wrogiem i będzie przedstawiał Ci dowolne najbardziej niedorzeczne obrazy, byle tylko zatrzymać Cię w przedbiegach, pamiętaj: nie masz bladego pojęcia, czy tak właśnie będzie.

Pamiętaj o tym, co zawsze mówisz sobie w chwilach największej determinacji, kiedy przełamujesz się i wychodzisz ze swojej strefy komfortu. W takich chwilach każdy z nas odrzuca to, jak wyobraża sobie przyszłość, i krzyczy w umyśle: "Niech się dzieje, co chce!"

Dlatego błagam Cię. Błagam siebie i Was. Przestań zatruwać swój umysł wizjami porażki i cierpienia, jakie przyniesie Ci zmiana. Daj sobie szansę, zanim spiszesz się na straty.

Ci ludzie, którzy potrafią uciszyć głos powstrzymujący ich od śmiałych, niedorzecznych, ryzykownych rzeczy, odnoszą sukces. Najwyższa pora, żeby zamknąć tej jędzowatej wróżce usta.

Mentalność gracza, cz. 2: jak osiągać szczyty rankingów (nie tylko online)

„Dawno żaden artykuł tak do mnie nie przemówił. - użytkownik Adasi na Wykop.pl w odpowiedzi na pierwszą część Mentalności gracza.

„Fajne. Rozwijaj temat. - użytkownik dobrymacher, również na Wykopie w tym samym wątku.

Ewidentnie coś jest na rzeczy, a więc wróćmy do jednego z moich ulubionych pytań: czego można nauczyć się na temat rozwoju osobistego i ogarniania siebie na podstawie mentalności, którą kierują się ludzie grający w gry komputerowe?

Tym razem chcę spojrzeć na temat bardziej ze strony graczy na najwyższych szczeblach rozgrywek. Co oni robią inaczej, że osiągają sukces? I jak można to przenieść na pole naszych własnych starań w jakimkolwiek obszarze rozwoju?

1. Liczy się liczba gier, nie liczba zwycięstw

Pierwsze mentalne założenie najlepszych graczy może wydawać się nieintuicyjne: liczy się liczba zagranych gier, a nie odniesionych zwycięstw. Czy w grach nie chodzi o to, aby wygrywać? Czy zwycięstwa nie decydują o pozycji w rankingu i zdobytych nagrodach?

Owszem, decydują - ale to tylko wierzchołek góry lodowej, który widoczny jest na konkursach i turniejach. W momencie, gdy należy zweryfikować nasze umiejętności, zasada jest prosta: kto wygrywa, ten wygrywa.

Natomiast gdy dopiero rozwijamy zdolności, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

Kiedyś zwykłem myśleć, że jeśli widzę kogoś w rozgrywce w League of Legends, komu nigdy w życiu nie dorównam, to ten człowiek ma po prostu większy talent i tyle. Może są starsi ode mnie, mają lepsze koordynację ruchową? Szybko jednak zorientowałem się, że Ci ludzie w większości przypadków po prostu grają w tego typu gry, odkąd tylko powstały. W przypadku League of Legends tacy wyborni gracze często zaczynali jeszcze wcześniej, od mapy w Warcrafcie 3, która zapoczątkowała cały gatunek MOBA.

Co próbuję przez to powiedzieć: ci ludzie swoje porażki już mają dawno za sobą. Już dali ciała tysiące razy, zanim mi w ogóle przyszło do głowy wziąć się za jakiekolwiek bardziej ambitne granie.

Zasada zresztą tyczy się nie tylko League of Legends, bo tak samo działa dobijanie się do szczytu rankingu w Hearthstone. Jednym sposobem jest stworzenie talii, na którą większość przeciwników nie będzie miało odpowiedzi, nawet na wyższych poziomach gry, owszem.

Poza tym jednak liczy się sama liczba prób. Im więcej zagranych gier w danym sezonie, tym bardziej rośnie szansa na wybicie się na szczyt. Statystyka zaczyna działać na Twoją korzyść.

Może jest to pewne uproszczenie, ale to i tak zasada, której warto się trzymać, szczególnie w przypadkach, które wydają się beznadziejne: im więcej prób i podejść, tym bardziej rośnie szansa na sukces. Prosta zasada, o której gracze wiedzą doskonale.

2. Bądź niesamowicie dobry w jednej rzeczy

Był taki czas, że grało się w League of Legends trochę bardziej zaciekle, niż w tej chwili i miało się aspiracje, żeby wbić taki a taki ranking, choćby Gold V, żeby dorobić się darmowego skina dla postaci. Gdy panował taki czas, szukało się sposobów, poradników, żeby jak najszybciej i jak najskuteczniej wspinać się po drabince rankingowej.

Jeden z wniosków z lektury takich poradników widnieje powyżej: im więcej gier, tym większa szansa na zwycięstwo. Ale żeby wyciągnąć z tych gier jak najwięcej korzyści, warto zastosować też drugą zasadę, która nieustannie pojawiała się w mądrych słowach doświadczonych graczy.

Brzmi ona: skup się na jednej postaci i opanuj ją do perfekcji.

Od razu widać logikę takiego sposobu działania. Owszem, różnorodność jest użyteczna, ale jeżeli chce się osiągnąć zupełnie nowy poziom rozgrywki, warto zawęzić pole starań i ograniczyć się tylko do jednego bohatera, i tym bohaterem grać na poziomie kilka stopni wyższym, niż całą resztą. W końcu i tak w ciągu jednej gry gra się tylko jedną postacią. Jeżeli dostanie się tę postać w ręce odpowiednią ilość razy i naprawdę wykorzysta się ją do maksimum, droga na szczyt stoi otworem.

Takie podejście znajduje niemal idealne odzwiercedlenie w 'realu'. W obecnej rzeczywistości cenimy sobie ekspertów: ludzi, którzy w swojej dziedzinie nie mają sobie równych. Ich umiejętności na innych polach są praktycznie nieistotne, o ile są w stanie znakomicie wykonać powierzoną im pracę.

Nie chodzi o to, by móc odpowiedzieć na wszystkie pytania - tylko na wszystkie te, które dotyczą Twojego obszaru ekspertyzy.

3. Szukaj godnych przeciwników

Wymówki zdarzają się raczej rzadko w świecie profesjonalnego e-sportu, ale gdy już się pojawiają, drużyny najczęściej skarżą się na to, że nie mieli przeciwko komu ćwiczyć, aby przygotować się do turnieju.

Powiem jeszcze raz: w świecie gier komputerowych możliwość ćwiczenia przeciwko komuś na Twoim poziomie lub wyżej jest widziana jako atut.

Jak często spotykasz się z takim podejściem w niewirtualnym świecie?

Czy raczej nie zdarza się tak, że gdy ktoś jest na szczycie, to chce otaczać się ludźmi, którzy potwierdzają jego wielkość, którzy nie stanowią dla niego konkurencji?

Każdy chciałby mieć monopol na swoją dziedzinę wiedzy, na swoją niszę rynkową, ale Twoje umiejętności działają trochę tak jak Twoje ciało: jeśli nie będziesz im stawiał nowych wyzwań, wkrótce zaczną słabnąć.

Gracze - ci gracze, którzy biorą swój fach na poważnie - wiedzą o tym. Szukanie przeciwników, którzy wystawią ich na próbę, jest częścią drogi na szczyt, nieodłącznym elementem ciągłego doskonalenia się.

Oczywiście nie namawiam Cię tutaj do antagonizowania wszystkich innych ludzi, którzy zajmują się tym samym, co Ty. Na każdego znalezionego rywala możesz znaleźć również potencjalnego partnera. Ale zawsze zadawaj sobie pytanie: "Z kim mogę się zmierzyć, aby dalej się rozwijać?"

W skrócie

1. W grach jak i w życiu - najlepiej uczysz się na błędach. Do przodu wybijają się ci, którzy podejmują jak najwięcej prób, popełniają jak najwięcej błędów jak najszybciej i uczą się na podstawie zdobytego doświadczenia.
2. Skupienie, młody Padawanie. Jeżeli skoncentrujesz się na jednym obszarze i osiągniesz w nim wysoki poziom mistrzostwa, wybijesz się na zupełnie nowy poziom, zarówno wirtualnie jak i realnie.
3. Nic nie zyskujesz na łatwych zwycięstwach. Szukaj przeciwników i wyzwań, które wystawią Twoje umiejętności na próbę - tylko wtedy będziesz je naprawdę rozwijał.

Długi wpis, więc postaram się nie przedłużać zakończenia.

Nie każdy skorzysta z tej wiedzy, bo nie każdy wie, jak to jest poświęcić kilka miesięcy na wspinanie się po szczeblach drabiny rankingowej w 'głupiej grze komputerowej'. Ja jednak od zawsze znajdowałem przyjemność w doszukiwaniu się użyteczności w rzeczach pozornie bezużytecznych - a mentalność gracza jest prawdziwą kopalnią takich przemyśleń. Mam nadzieję, że teraz Ty też zaczniesz dostrzegać wytrwałość i ducha rywalizacji tam, gdzie do tej pory widziałaś lenistwo i bezmyślną rozgrywkę.

Bo skoro chcemy wygrać życie, to dlaczego nie uczyć się od tych, którzy dążą do zwycięstwa całymi nocami?

Inspiracje

3 sposoby, żeby ruszyć do przodu (w ciągu 5 minut)

O ile chciałbym, żeby było inaczej, każdemu z nas zdarza się od czasu do czasu utknąć w miejscu. Słomiany zapał z czasem się wypala, entuzjazm maleje, a nawet najbardziej precyzyjnie przygotowane plany mogą nagle stać się bardzo niewyraźne w obliczu rzeczywistego zadania, jakie nas czeka.

W takich momentach człowiek nieraz decyduje się na ucieczkę. Zamiast zmierzyć się z przeszkodą, która stoi tuż przed naszym nosem, wolimy odwrócić się od niej, zrobić sobie małą lub dłuższą przerwę, wrócić do tego, co dla nas znajome, komfortowe i z czym radzimy sobie dobrze.

To nie zawsze jest zła rzecz - pod warunkiem, że 'przerwa' nie przeciąga się godzinami, dniami, tygodniami i nie przeradza się w zwykłe odwlekanie, które ani nie pomaga nam rozwiązać problemu, ani nie daje nam szczególnego poczucia spełnienia.

Gdy zdarzy Ci się utknąć w miejscu, czego innego możesz spróbować zamiast ucieczki? Oto kilka moich propozycji.

1. Ustal nowy deadline

Najczęściej powtarzającą się w naszym umyśle wymówką - tak często powtarzaną, że czasem nawet jej nie zauważymy - jest "mogę zrobić to później".

Haczyk polega oczywiście na tym, że można tej wymówki użyć prawie zawsze i w odniesieniu do niemal dowolnego zadania, od zmywania naczyń przez pisanie rozprawek aż po rozpoczęcie studiów czy szukanie pierwszej pracy.

Wszystko da się odwlec na później; to idiotycznie proste. Niestety, rzadko kiedy przynosi to jakiekolwiek pożądane rezultaty.

Zamiast tego można manipulować czasem inaczej. Zamiast patrzeć na przesuwające się wskazówki zegara i czekać, aż nasze zadanie wykona się samo (spoiler: nie wykona się), można zmotywować się nowym deadlinem.

Piękno terminu wykonania polega na tym, że nawet, gdy ustalimy ten termin sami przed sobą, poczujemy się źle, jeśli go nie dotrzymamy. Zazwyczaj trudno jest wywrzeć na sobie taką emocjonalną presję; jesteśmy w stanie sobie wybaczyć wszystko. Ale deadline to coś poważnego, bo stanowi wyraźny warunek zwycięstwa lub przegranej.

Deadline pociąga za sobą konsekwencje. Jeśli powiesz sobie, że chcesz wykonać jutrzejszą rundę ćwiczeń przed południem, to Twój umysł sam zaczyna w głowie obliczać, jak musisz do tego podejść, żeby zdążyć. Robi to automatycznie, bez względu na Twój poziom motywacji. Od razu dochodzisz do wniosku, że nie możesz siedzieć przy komputerze do trzeciej w nocy, bo prawdopodobnie nie zdążysz się obudzić, zjeść śniadania, odczekać chwilę po śniadaniu i zająć się ćwiczeniami.

Innymi słowy jeden deadline może stać się powodem, by pójść wcześniej spać, wstać z łóżka o odpowiedniej porze i zrobić coś pożytecznego ze swoim dniem w pierwszej kolejności. Jeśli masz za sobą długi szereg zmarnowanych dni, warto tego spróbować.

2. Rozbij swój cel na jak najmniejsze kroki

Stara dewiza "dziel i rządź" znajduje zastosowanie także przy wyznaczaniu sobie celów i planowaniu ich realizacji.

Absolutnie jestem zwolennikiem ambitnych działań, wielkich marzeń i zamiarów - ale każdy większy projekt musi zostać podzielony na mniejsze kawałki, aby móc się z nim zmierzyć. Niby jest to oczywista oczywistość, ale ludzie często o tym zapominają.

Weźmy na przykład klasyczny wielki projekt, jakim jest praca licencjacka bądź magisterska. Ludzie, którzy wciąż powtarzają sobie "muszę napisać licencjat", "muszę napisać magisterkę", sami pomagają swojemu problemowi urosnąć do nieproporcjonalnych rozmiarów. Owszem, musisz (albo nawet chcesz) napisać pracę, ale przecież nie musisz mierzyć się cały czas z jej całością.

O wiele łatwiej poradzisz sobie z zadaniem, jeśli rozłożysz pracę w czasie i danego dnia będziesz myśleć tylko o tym, żeby napisać stronę pracy, napisać akapit, albo choćby parę zdań. Może danego dnia chcesz tylko zaznajomić się z kilkoma dodatkowymi źródłami - to też krok w kierunku celu. A nawet, jeśli chcesz jednego dnia 'odhaczyć' znaczącą część pracy, to podzielenie jej na poszczególne etapy da Ci poczucie stopniowych postępów.

Rozbijaniu celów na kroki towarzyszy poczucie ulgi, którego po prostu trzeba doświadczyć, szczególnie, jeśli do tej pory cały czas myślało się 'całościowo'. To paradoksalne, ale w momencie, gdy na przykład nie chce Ci się biegać, możesz znaleźć w sobie energię, by wstać z miejsca, przebrać się w sportowe ubrania, zgrać playlistę na komórkę, założyć buty, chwilę się porozciągać i wyjść za drzwi. Niby więcej zadań do wykonania, a przychodzi nam to łatwiej. Musicie spróbować tego sami - w jakiejkolwiek sprawie, w której nie potraficie ruszyć z miejsca.

3. Porozmawiaj ze sobą

Czasami, aby ruszyć miejsca, jedyne, czego potrzebujemy, to nazwać głośno nasz problem, zastanowić się nad jego przyczynami i ustalić plan działania. W takim przypadku Twoim najlepszym doradcą może okazać się Twoje własne lustro.

Metoda może wydawać się śmieszna, ale ludzie, którzy mówią do siebie, są bardziej produktywni, lepiej zmotywowani do działania i łatwiej rozwiązują problemy.

Może próbowałeś już kiedyś rozmawiać ze sobą i popchnąć się do działania - ale jak to robiłeś? Jeśli do tej pory tylko robiłeś sobie wyrzuty, wierciłeś sobie dziurę w brzuchu i obrzucałeś się wyzwiskami, może czas spróbować do siebie przemówić tak, jak potraktowałbyś swojego najlepszego przyjaciela.

Z drugiej strony, jeśli zazwyczaj traktujesz się w sposób nadzwyczaj łagodny, wybaczasz sobie wszystkie niedociągnięcia, pogrążasz się w komfortowej samoakceptacji - może czas odezwać się do tej części Ciebie, której taki układ nie zadowala? Tej, która chce przykręcić Ci śrubę?

To powiedziawszy, nie ma żadnego złego ani dobrego sposobu na rozmowę ze sobą. Cała zabawa sprowadza się przecież do tego, że każdy z nas jest inny, każdy potrzebuje innego rodzaju motywacjnej gadki. Tylko Ty sam jesteś w stanie wygłosić przed sobą taką mowę.

Nawet, jeśli problemem nie jest motywacja, a raczej znalezienie właściwego punktu do zaczepienia do dalszych działań, rozmowa ze sobą może pomóc Ci szybciej ułożyć plan, przewidzieć jego potencjalne słabe punkty i przygotować się z wyprzedzeniem na przeciwności.

Ponadto jest coś stanowczego, coś magicznego w tym momencie, w którym stajesz ze sobą twarzą w twarz, patrzysz sam sobie w oczy i mówisz: "zrobię to". To najważniejsza deklaracja, jaką możesz złożyć, i to przed najważniejszą osobą w Twoim życiu.

W skrócie

1. Im wcześniejszy masz deadline, tym szybciej weźmiesz się do pracy i więcej jej zmieścisz w tym samym czasie. Twoje osobiste terminy wykonania zależą tylko od Ciebie - manipuluj nimi tak, żeby ruszyć z miejsca.
2. Jeśli próbujesz się zmotywować się do osiągnięcia dużych, abstrakcyjnych celów, na przykład napisania książki, to nic dziwnego, że stoisz w miejscu i mówisz sobie 'kiedyś'. Jeśli jednak rozbijesz tę pracę na części, etapy i poszczególne kroki, to przekonasz się, że konspekt pierwszego rozdziału możesz stworzyć już dziś.
3. Na głos myśli się szybciej i sprawniej, a jedynym osobistym trenerem i motywatorem, który jest dostępny 24/7, jesteś Ty sam. Porozmawiaj ze sobą, żeby odkryć przyczyny blokady, ustalić plan i ruszyć do przodu.

Zastosowanie każdej z tych metod zajmie Ci nie więcej niż 5 minut, a efektem mogą być postępy w obszarach, w których od tygodni byłaś w kropce. Wypróbowanie wszystkich trzech zajmie Ci mniej więcej kwadrans. Nad taką inwestycją trudno się zastanawiać.

Więc jak? Jesteś w stanie poświęcić 5 minut, żeby wreszcie ruszyć z miejsca?

(A jeśli nadal szukasz dodatkowego bodźca do działania, to wiedz, że w tekście wpisu ukryty jest link, prowadzący do tajemniczego, czwartego sposobu. Jeśli go znajdziesz, pochwal się w komentarzu!)

Inspiracje

Jestem zobligowany poinformować Cię, że niniejsza witryna korzysta z plików 'ciasteczek' w celu dostarczania usług, personalizacji reklam i analizy ruchu sieciowego. Informacje o tym, jak korzystasz ze strony udostępniane są Google. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na użycie plików 'ciasteczek'.