No dobrze, kalendarze kalendarzami, systemy systemami, ale czasem przyczyna, dla której nie możemy wziąć się za nasz Wielki Projekt lub porzucamy pracę nad nim, tkwi głębiej. Czasami trzeba zbadać, czy to nie nasze myślenie leży u podstaw bezproduktywności. Ostatnie dwa posty będą tyczyć się właśnie tej kwestii: jak zmienić myślenie, by łatwiej było zmierzyć się z Projektem. A zaczniemy od Letting Go.

Żeby powiedzieć Wam o Letting Go, muszę Wam najpierw przedstawić kolejnego blogera, którego na zmianę cenię i nie cierpię: Leo Babautę. Leo prowadzi blog Zen habits, który propaguje z jednej strony minimalizm, dbanie o dobre nawyki, życie w zgodzie z samym sobą i czerpanie większej radości z obecnej chwili, a z drugiej... cóż. Pojawiają się od czasu do czasu na tym blogu takie teksty, które zupełnie mnie od Leo odrzucają. „Jak przebiegłem mój pierwszy ultramaraton”; patrzcie, ile to ja nie potrafię przebiec. „Dlaczego zostałem weganem”, a przy okazji: dlaczego ty jeszcze nie jesteś? Jak śmiesz tak się pastwić nad zwierzętami? Albo jeszcze: „Jak znaleźć dobre restauracje wegańskie za granicą”. Grr, dobra, już się tak nie przechwalaj!

Ostatnio jednak postanowiłem, że dam Leo szansę. Nie, nie chodzi o to, żebym nagle stał się weganem-ultramaratończykiem. Dostałem na skrzynkę mailową darmowego ebooka od Leo z okazji jego urodzin (miły gest, przyznaję), a ebookiem tym było właśnie Letting Go. 

Tekst traktuje o... cóż, trudno bezpośrednio przetłumaczyć tytuł, ale powiedzmy: o wyzbywaniu się. Leo, jak to on, zaczyna od wysnucia śmiałej tezy, że wyzbywanie się ideałów jest jedyną, kluczową umiejętnością, która pozwoli nam osiągnąć sukces we wszystkich możliwych dziedzinach życia, od tych najbardziej błahych po te najważniejsze. Wystarczy opanować tę jedną zdolność, a cała reszta przyjdzie – może nie łatwo, może nie samo z siebie, ale przyjdzie.

Więc jak to działa?

Należy zacząć od rozpoznania sygnałów, że czegoś kurczowo się trzymamy i nie możemy odpuścić – to pierwszy krok. Sygnały te to często gniew, frustracja, irytacja, przekleństwa pomrukiwane pod nosem, prokrastynacja, narzekanie, wyładowywanie się na innych, hejtowanie. Leo poleca w swojej książce (link do niej macie na dole posta), by na początku skupić się tylko na tej jednej kwestii: iść przez życie tak, jak dotychczas, ale tym razem być świadomym każdej negatywnej emocji, każdego ostrzegawczego sygnału. Tylko tyle przez pierwszych parę dni. Ja sam, jako że postanowiłem dać Leo prawdziwą szansę, żeby mnie czymś zaskoczył, odczekałem kilka dni, nim ruszyłem dalej.

Kolejnym krokiem jest rozpoznanie ideału, którego człowiek się trzyma. Leo twierdzi, że każde z powyższych uczuć wynika z jakiejś wizji rzeczywistości, którą stworzyliśmy sobie w głowie, a która prowadzi nas tylko do frustracji, bo nie zgadza się z prawdziwą rzeczywistością wokół nas. 

Krok trzeci to dostrzeżenie krzywdy, jaką wyrządza nam trzymanie się tego ideału. To nie to samo, co znalezienie samego ideału, bo z początku może nam się wydawać, że jest on nieszkodliwy. Dlatego ważnym elementem procesu jest znalezienie powiązania pomiędzy początkowym sygnałem, a ideałem w naszej głowie. Przykładowo: gdy odczuwamy frustrację, stojąc w korku, ważnym jest, aby zauważyć, że ta frustracja powodowana jest wizją, że na drodze zawsze będzie droga wolna, zielone światło i doskonała nawierzchnia.

Czwarty krok to właśnie wyzbycie się ideału, usunięcie go z naszego systemu myślenia. Leo na swoim blogu bardzo dużo pisze o oddychaniu jako o sposobie na zapewnienie sobie spokojności w życiu i może to właśnie przez nieświadomie powiązanie jednego pomysłu z drugim procedura wyzbywania się wygląda u mnie tak:

1. Trzymać ideał w umyśle, być go świadomym i być świadomym tego, jaką wyrządza mi krzywdę.
2. Głęboki wdech, przeponą, do samego dołu płuc.
3. Wydech – wypuścić powietrze i ideał za jednym zamachem.

Powtarzać do skutku. Robi się lżej. Jeśli ideał jest mocno zakorzeniony – czuć mentalny opór, który wskazuje, że coś jest nie tak. To właśnie te problematyczne obszary, które, przynajmniej według filozofii Leo w Letting Go, sprawiają nam ból. Możliwe, że trzeba będzie próbować je wykorzenić więcej niż jeden raz. Letting Go, tak jak już mówiłem wcześniej, to umiejętność, którą trzeba ćwiczyć. Ale rezultaty są wymierne. Jest spokojniej, jest więcej entuzjazmu do życia, codzienne frustracje mniej ciążą.

Piąty krok brzmi najbardziej ezoterycznie i chyba nawet ktoś o tym kiedyś rapował: akceptacja rzeczywistości. Trudno przecenić korzyść płynącą z wykonania tego kroku. Jest to najprościej mówiąc otwarcie oczu na prawdę, która nas otacza, nieważne, czy dotyczy ona naszych oczekiwań względem świata, naszego partnera czy partnerki, naszych obowiązków domowych, naszej pracy czy czegokolwiek innego. Akceptacja prawdziwego stanu rzeczy daje siłę; można nie tylko dostrzec, jak jest naprawdę, jak jest naprawdę, ale również zareagować odpowiednio do rzeczywistości. Można zareagować właściwie.

Żeby lepiej zilustrować, jak to działa, przedstawię Wam przykład:

Wściekłość w hipermarkecie, że znowu kolejki takie długie, a nowej kasy to oczywiście nikomu nie chce się otwierać, jest sygnałem. Ta wściekłość wynika z ideału w naszym umyśle. Mamy w głowie ideał, że kolejki będą zawsze krótkie, a przy zbytnim przeciążeniu jednej kasy czujni pracownicy natychmiast to zauważą i otworzą nową kasę, albo i dwie, i zawsze będziemy mogli wyjść z tej Biedronki czy z tego Lidla jak najszybciej, bez czekania. Ten ideał nie zgadza się z otaczającą nas rzeczywistością, co wprowadza nas w stan wściekłości. W tym momencie, zamiast kląć pod nosem i narzekać, możemy zmierzyć się z naszym ideałem i wyzbyć się go, zaakceptować rzeczywistość. A rzeczywistość jest taka, że nie mamy zbyt wielkiego wpływu na te kolejki w Biedronce. Nawet pracownicy nie mają tu wiele do powiedzenia; czasami po prostu nie ma tylu rąk, albo problem pojawia się znienacka, gdy gdzieś na zapleczu przenoszony jest towar, itd. Taka jest rzeczywistość – jeśli ją zauważymy i zaakceptujemy, poczujemy się lepiej. 

Krótko mówiąc: na kolejki w Biedrze nie możemy nic poradzić. Na nasze wkurwienie na kolejki w Biedrze już tak.

Jak to się ma do pisania książek i innych Wielkich Projektów? Pamiętajcie, że Leo stwierdził, iż tę metodę można zastosować do wszelkich życiowych problemów, od tych błahych po najbardziej poważne. W przypadku pisania jest to najzwyklejsza w świecie walka ze strachem i prokrastynacją. Prokrastynacja, w świetle filozofii przedstawionej w Letting Go, to nic innego, jak kurczowe trzymanie się ideału. W tym przypadku mamy w głowie ideał: 'każda czynność, jakiej się podejmę, będzie prosta, łatwa i przyjemna. Wszystkie zadania powinny takie być'. Gdy okazuje się, że czynność, której mamy się podjąć, nie jest ani prosta, ani łatwa i niekoniecznie za każdym razem przyjemna, następuje konflikt pomiędzy naszym ideałem, a obiektywną rzeczywistością. Następuje prokrastynacja, bo trzymamy się naszego niezachwianego zdania, że to musi być łatwe, albo musi dać się przynajmniej znacznie ułatwić – jeśli nie, to coś jest poważnie nie tak.

Możemy trzymać się tego ideału i robić tylko rzeczy łatwe: przeglądać Facebooka, ciąć w Diablo czy League of Legends, czytać książki i wmawiać sobie, że to produktywne. Z drugiej strony, jeśli tylko odpuścimy, jeśli wyzbędziemy się wizji, że każde zadanie ma być proste i przyjemne, a zaakceptujemy rzeczywistość – niektóre zadania są cholernie trudne i niewiele da się w tym zmienić – wtedy, paradoksalnie, szybciej weźmiemy się za trapiące nas obowiązki. Pozbędziemy się naszej naiwności, że 'samo się zrobi', 'mogę zacząć jutro' albo 'jeśli nie sprawia mi to przyjemności, to powinienem to rzucić'. Dodatkowo, zamiast oszukiwać się urojonymi wizjami, jaki świat powinien być, możemy dostrzec prawdziwe zalety tego, jaki świat jest. Dostrzeżemy, że tylko poprzez walkę z trudnymi zadaniami możemy się rozwijać, że jedyny sposób, by te zadania stały się łatwiejsze, to wprawić się, ćwiczyć, przedrzeć się przez początkową barierę trudności. Możemy dostrzec, że niektóre zadania muszą stanowić wyzwanie, żebyśmy mogli wyciągnąć z ich wykonywania ogromną satysfakcję.

I tak właśnie Letting Go pomogło mi poradzić sobie z powieścią. Pomogło mi dostrzec i zaakceptować, że to zadanie, które nie ma prawa być zawsze łatwe. Miałem w głowie tyle ideałów: że pisanie powinno sprawiać przyjemność, że zawsze będę miał czas na pisanie wieczorem (i dlatego nie muszę zaczynać wcześniej), że zawsze będę pisał najlepsze sceny, jakie kiedykolwiek mi się zdarzyło napisać. Gdy pozbyłem się tych mrzonek, odetchnąłem z ulgą. Ostatecznie chodzi tylko o to, żeby pisać, bo nie ma takiej sceny, której nie dałoby się potem poprawić – poza tą nienapisaną.

To właśnie daje pozbycie się ideałów. Likwidując rozbieżność pomiędzy wymarzoną sesją pracy nad powieścią, a rzeczywistością pracy, jednocześnie zniszczyłem (a przynajmniej uszkodziłem!) barierę, która nie pozwalała mi pisać, a czasem nawet doprowadzała do utraconych dni i przerwanego łańcucha w kalendarzu(link). Dlatego właśnie, choć to metoda może zbyt filozoficzna i górnolotna, polecam, żeby chociaż ją wypróbować. A nuż znajdziecie w sobie ideały, które tylko Was spowalniają?

Źródło: