Myślę, że jesteśmy bardziej kreatywni, niż
nam się wydaje. Myślę też, że jesteśmy kreatywni o wiele
częściej, niż może się z początku zdawać. Niby 'inspiracja'
jest czymś, czego najbardziej potrzebują muzycy, pisarze, malarze,
graficy, a jednak słyszę ludzi mówiących: „nie mam weny, żeby
napisać ten referat”, „ten projekt idzie mi jak krew z nosa”,
„nie mam pojęcia, o czym napiszę pracę”.
Tak naprawdę wszyscy z nas mogliby skorzystać z
większej dawki inspiracji; nic więc dziwnego, że jednym z tematów,
który zasugerowano mi do poruszenia na łamach Tłoku myślenia
dotyczył właśnie kreatywności. Jak być bardziej kreatywnym na co
dzień? Istnieje kilka rzeczy, których można spróbować... a
właściwie kilka rzeczy, o których najlepiej zapomnieć.
-
Zapomnij o oryginalności.
Jest taki tekst,
do którego czasami wracam myślami. Zacząłem pisać coś o dwóch
braciach (bliźniakach? już nie pamiętam), których rozdzielono
wkrótce po urodzeniu. Jeden z nich wychowywał się pod skrzydłami
swojego prawdziwego ojca, drugi zaś trafił do... hm, chyba do
jakiegoś wielce mrocznego czarodzieja. No i wiadomo, każdy z nich
wyrósł na innego człowieka, potem mieli się spotkać i...
...i po
pierwszych kilku stronach zdałem sobie sprawę, że właściwie może
mój mózg podświadomie trawi jeszcze którąś część Thora,
bo przecież piszę podobną historię. W jednej chwili uznałem, że
trzeba rzucić ten projekt i zająć się czymś innym – czymś
oryginalnym.
Teraz zastanawiam się, co mogłoby się stać z
tym tekstem, gdybym go dociągnął do końca. Jak zmieniłbym tę
historię, żeby bardziej pasowała do mojego stylu, do mojego
świata? Czego mógłbym się nauczyć, naśladując cudzą
twórczość?
Oryginalność
jest przereklamowana. Czasami najlepszym pierwszym krokiem nie jest
zaczynać 'od zera', tylko oprzeć się na już istniejących
historiach i stworzyć unikalne połączenie. Królewna Śnieżka w
wersji urban fantasy? Władca Pierścieni,
gdyby twórcą świata był
Quentin Tarantino? Romeo
i Julia w klimatach sci-fi?
Można mieszać i łączyć, ile tylko dusza zapragnie.
Krótko mówiąc:
inspiruj
się tym, co już stworzyli
inni.
-
Zapomnij o następnym projekcie.
Każde nowe
dzieło to okazja do nauczenia się nowych rzeczy. Można spróbować
klimatu, którego do tej pory się unikało, można pisać sceny w
innej kolejności, niż to się do tej pory robiło. Można nawet
pisać w innym
języku! Potencjalna wiedza, którą można uzyskać z tworzenia,
jest rozłożona na trzy fazy: to, czego uczymy się, zaczynając,
to, czego uczymy się, prąc do przodu i to, czego uczymy się,
kończąc dzieło.
Zgadnijcie, w
której fazie tkwi najwięcej doświadczenia do zdobycia?
Wierzę, że
każdy projekt trzeba zakończyć – nawet wtedy, kiedy nie działa.
Jeśli ewidentnie widać, że dany twór nie powinien ujrzeć światła
dziennego, to i tak powinien ujrzeć on swój koniec. Stanąć na
nogach jako całość, choćby te nogi były wątłe i chwiejne. Nie
można nigdy oceniać dzieła po tym, jaki jest początek i środek,
gdy nie ma końca.
Co za tym idzie?
Jeśli chcesz nauczyć się jak najwięcej, by następne dzieła były
lepsze, to chcesz skończyć to, co już zacząłeś. Co więcej:
jeśli chcesz poczuć większą inspirację do dalszego tworzenia, to
największa dawka inspiracji i woli do działania kryje się właśnie
u końca Twojego obecnego projektu. Dopiero wtedy widać dokładnie,
co się udało, a co należy poprawić.
To zakończenie
nie musi być piękne ani szczególnie dopracowane. Czasami wystarczy
tylko absolutny szkic, minimalna wersja tego, co mogłoby się
znaleźć w projekcie, gdyby było więcej czasu na szczegóły.
Krótko mówiąc:
inspiruj się tym, co już stworzyłeś i skończyłeś.
-
Zapomnij o wenie.
Kiedy wyobrażamy
sobie stereotypową postać twórcy, na przykład pisarza, to jedną
z typowych kwestii postaci jest teatralny okrzyk: „Ach! Nie mam
weny! Nie wiem, o czym mam pisać!” Taka postać nierzadko zaczyna
tej weny szukać, na przykład rozmawiając z inspirującymi ludźmi,
odwiedzając inspirujące miejsca czy zażywając inspirujące
trunki.
Tymczasem wena
nie kryje się w żadnym z tych trzech miejsc. Jedyne miejsce, gdzie
przebywa – miejsce, które regularnie odwiedza Muza – to Twoje
miejsce kreatywnej pracy.
Jeśli jest coś, czego nauczyłem się o
kreatywności i jej kultywowaniu, to jest to jedna zasada: trzeba
zapomnieć o czekaniu na wenę. Muza nie przychodzi po to, żebyś
zaczął tworzyć. Ona przychodzi wtedy, kiedy tworzysz. Albo
zastanie Cię przy pracy – przy płótnie, klawiaturze, Photoshopie
– i nagrodzi Cię wizjonerskim pomysłem, albo zastanie Cię przy
jakimś innym zajęciu i odejdzie. I będzie mniej skora, by powrócić
następnym razem.
To, co odróżnia twórców, którzy biorą siebie
na poważnie od tych, którzy tylko się zgrywają, to fakt, że ci
pierwsi tworzą regularnie, bez względu na to, czy mają w tej
chwili szczególną ochotę, czy też nie. Z czasem Muza zaczyna to
zauważać i doceniać. Przychodzi coraz częściej, niosąc coraz
hojniejsze dary w postaci przebłysków geniuszu.
OK – więc oto trzy rzeczy, o których należy
zapomnieć. Przestań szukać nieuchwytnej oryginalności, przestań
myśleć o tym, co będziesz tworzyć potem i przestań łudzić się,
że wenę da się znaleźć gdziekolwiek indziej, niż w samym
tworzeniu.
O czym należy w takim razie pamiętać? O tym,
żeby pracować regularnie, bez względu na humory. O tym, żeby
każdy projekt dociągać do końca, by móc wyciągnąć z niego
nauczkę. O tym, że czasami jakości nie mierzy się unikalnością
pomysłu, lecz sposobem jego realizacji.
Żyj tymi zasadami, a zyskasz respekt Muzy –
przyjdzie do Ciebie sama.
(A jeśli znasz kogoś, kto zyskałby na
przeczytaniu tych słów, wyślij jemu lub jej ten post!)
Moje rozważania na temat Muzy w tym poście
inspirowane są (patrz: prawie kompletnie zerżnąłem je z...)
twórczością Stevena Pressfielda, którego książki, w
szczególności The War of Art,
polecam serdecznie wszystkim, którzy szukają jeszcze mocniejszego
kreatywnego kopa.
Labels: 3/52
Zawsze doprowadzam każdy projekt do końca. Ale nie ten MÓJ tylko ten, który ktoś mi narzuca ktoś narzuca - czy to szefowa, wykładowca lub moja mama. Zawsze się z tego wywiązuję bo mam wrażeni, ze to są priorytety. A gdy już mam chwilę na pisanie, to ciągle z tyłu głowy siedzi myśl o obowiązkach...i że nie powinnam marnować czasu, kiedy terminy mgr itp gonią...
OdpowiedzUsuń