Literatura, którą tak lubię się zaczytywać – te wszystkie książki o produktywności, motywowaniu siebie, pracy nad sobą – czasami nazywa się zbiorowym określeniem literatury samopomocy. Do tej pory nie zwracałem na to szczególnej uwagi; nazwa jak każda inna. Ostatnio te słowa zaczęły jednak znaczyć dla mnie trochę więcej. Dlaczego najtrudniej jest mi pomóc właśnie samemu sobie? Jak mogę to zmienić?

To, że łatwiej jest mi pomagać innym niż sobie, zauważyłem niedawno, gdy tuż przed rozpoczęciem rejestracji na studia magisterskie moja dziewczyna miała problem z widematem w indeksie. Osoba, która miała go jej dać, nie stawiła się na uczelni, potem jednak okazało się, że jest ktoś, kto może to zrobić, ale osoba ta będzie dostępna tylko przez pół godziny. Dziewczyna nie mogła w tym czasie wyjść z domu.

Przez cały poranek, gdy rozgrywały się te wydarzenia, nie mogłem się zmotywować choćby do wstania z miejsca. Miałem wielkie plany: pisanie, tłumaczenia, szeroko pojęta produktywność. Wszystko to legło w gruzach, przywalone kolejnym porankiem spędzonym w roli internetowego zombie. Do momentu, gdy moja pomoc była potrzebna komuś innemu.

„Może pójdę ci po ten widemat?”, zaproponowałem instynktownie.

W ciągu pięciu minut byłem ubrany, z indeksem dziewczyny w ręku i za drzwiami, pędząc w kierunku uczelni. Załatwiłem sprawę w ekspresowym tempie; właściwie miałem nawet trochę czasu w zapasie.

Wróciłem do mieszkania, oddałem podpisany indeks, zebrałem pochwałę i... właściwie dalej to samo. Pomogłem komuś innemu, ale sobie dalej nie potrafiłem. Kontynuowałem wegetację przed laptopem.

Zmieniła się tylko jedna mała rzecz: dowiedziałem się czegoś o sobie. Z takiej małej rzeczy, jak się okazuje, mogą wyniknąć większe konsekwencje.

Podczas moich późniejszych sesji self-coachingowych (o tym, jak je przeprowadzam, opowiem może innym razem) postanowiłem przyjrzeć się bliżej temu, jak postrzegam pomoc innym w przeciwieństwie do pomagania sobie. Dlaczego tak chętnie pomagam swojej dziewczynie? Jest kilka powodów. Bo mi na niej zależy, to jasne. Chcę ją dobrze traktować, to po drugie. Widzę wyrazy jej wdzięczności, gdy już jej pomogę – to nagroda, która buduje we mnie to zachowanie.

Ale zaraz. Czy nie zależy mi na mnie? Zależy. Nie chcę siebie dobrze traktować? Jak najbardziej chcę. Czy widzę wyrazy swojej wdzięczności, gdy już pomogę? Czasami... Rzadko kiedy myślę jednak o tym, że jestem sobie wdzięczny. Bardziej, że się sobą zawiodłem, bo znów się opieprzałem, znów okazało się, że tylko gadam o produktywności, zamiast ją uprawiać.

Takie rozważania otworzyły moje oczy. Zdecydowałem, że podczas tej sesji self-coachingowej zbadam postawę pozytywnego egoizmu. Coach pomaga poprzez zadawanie pytań, od tego więc zacząłem. Co jest dla mnie dobre? Za co mogę sobie podziękować? Czego chcę – i co mogę sobie dać? Okazało się, że możliwości jest mnóstwo. Odkryłem, że mogę nakierować moją chęć pomocy na nową osobę: na mnie, jakim będę w przyszłości. Mogę zrobić zakupy z wyprzedzeniem i tym samym być życzliwym dla mnie, kiedy będę głodny następnego dnia. Mogę przestać prokrastynować i tym samym dać sobie prezent: wolny czas bez wiszącej nade mną roboty, poczucie zwycięstwa i profesjonalizmu. Kto nie lubi prezentów?

Uznałem, że mogę pójść dalej. Postanowiłem popracować nad tym z użyciem mojej wyobraźni. Jeśli wiem, że jest jakiś 'przyszły Jakub', któremu mogę pomóc, to spróbowałem wyobrazić sobie, jak prosi mnie o pewne przysługi. „Jakub, może pozmywasz dla mnie te naczynia, żebym potem nie musiał?” Jasne, nie ma sprawy, szczególnie, że jeszcze nie ma ich dużo. „Jakub, to może ogarniemy z wyprzedzeniem te tłumaczenia?” Pewnie, mogę Ci w tym pomóc, a potem będzie się nam obojgu lepiej odpoczywało. „Jakub, zrobisz mi przysługę i skupisz się na tym wykładzie, żebyśmy potem wiedzieli, o co chodziło?” Mogę to zrobić dla przyszłego Jakuba, tego tuż przed sesją. I tak dalej.

Nie mówię, że to metoda dla każdego. Przede wszystkim potrzeba mieć do tego pozytywnie rozczłonkowaną jaźń, a to jest coś, co nie każdy chce i nie każdy musi ze sobą robić, żeby być szczęśliwym. Ale wiecie, to mnie właśnie ekscytuje w tych ostatnich postach. Do tej pory powielałem schematy i porady powtarzane w książkach, które przeczytałem – porady, które mogły pomóc każdemu, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Tym razem chcę Wam pokazać coś bardziej osobistego, wnioski, które sam wyciągnąłem z moich doświadczeń. W końcu ile można odsyłać do cudzych książek, gdy ktoś mógłby tutaj, o dziwo, chcieć czytać o moich poczynaniach?

A więc proszę: moja metoda na współpracę z samym sobą. Być życzliwym dla przyszłego siebie, być wyrozumiałym wobec siebie z przeszłości i korzystać ze wszystkiego, co Ja w teraźniejszości mam do zaoferowania. Do tej pory takie podejście pozostaje dla mnie ekscytujące – ale jestem pewien, że następna sesja self-coachingowa powie mi o mnie jeszcze więcej. Nie mogę się doczekać.