Każdemu z nas zdarza się marnować czas. Mamy swoje grzeszne przyjemności: spędzanie każdej wolnej chwili ze znajomymi, gry komputerowe, portale społecznościowe, telewizję. Te czynności są jednak 'grzeszne' tylko w pewnym kontekście: gdy zamiast tego powinniśmy robić coś produktywnego, na przykład uczyć się do egzaminów poprawkowych, pisać nową powieść albo szukać nowych kontrahentów dla naszego biznesu. Wiemy, że poświęcenie czasu którejkolwiek z tych czynności wniesie pozytywne zmiany w naszym życiu, lepsze oceny, więcej klientów, itd., ale zamiast tego wybieramy chwilowe przyjemności.

Czy jest coś złego w chwilowych przyjemnościach? Same w sobie nie są złe. Ale są złe wtedy, gdy stają się złym nawykiem, naszą domyślną reakcją na perspektywę pracy nad sobą, swoimi projektami, swoją przyszłością. Wtedy popadamy w prokrastynację, w nieustanne odwlekanie czynności, które będą miały dla nas pozytywny efekt, ale nie w tej chwili, nie dzisiaj, może nawet nie w tym roku.

Z prokrastynacją trzeba się rozprawić. Nie twierdzę, że znam ostateczny sposób, jak to zrobić, ale dość już się naczytałem o nawykach i pracy nad sobą, żeby przynajmniej wiedzieć, od czego zacząć. Oto pierwsze dwa ciosy, które można zadać temu wrogowi:

1 – Zidentyfikować bodźce, które prowadzą do prokrastynacji


Pomyśl o czynności, na której marnujesz najwięcej czasu. W moim przypadku jest to bez wątpienia bezmyślne przeglądanie internetu – nawet serdecznie ukochane przeze mnie gry komputerowe nie potrafią przebić tej czynności, chyba że jedna z nich śmiertelnie mnie wciągnęła*. Przyglądając się tej czynności może się człowiekowi wydawać, że nie ma konkretnego wydarzenia, które prowadzi do tego, że zaczynamy na przykład bezmyślnie przewijać Facebooka – to po prostu się dzieje.

W tym tkwi cała szelmowatość złych nawyków: z czasem wybieramy je jako reakcję na tyle różnych bodźców, że wydaje nam się, że nic nie da się zrobić. Dlatego najpierw trzeba dojść do tego, jakie dokładnie są to bodźce. Czy to jakaś konkretna pora dnia, na przykład wieczór, gdy człowiek nie ma już sił do działania? A może to właśnie ten niski poziom energii? Moja własna prokrastynacja często wynikała z uczucia stresu – gdy tylko pomyślałem sobie, jak wiele wysiłku mnie czeka i jak bardzo jestem nieprzygotowany do zmierzenia się z nim (choćby gdy pisałem pracę licencjacką), natychmiast uciekałem do najbliższej durnej przyjemności. Poza tym warto zastanowić się też nad poprzednimi czynnościami, które prowadzą do prokrastynacji. Wielu ludzi ma na przykład tendencję do rozleniwiania się po każdym posiłku – co nie jest samo w sobie złe, ale może się takim stać, jeśli trzy godziny śmiesznych filmików po obiedzie staną się rutyną.

Gdy mamy już na oku kilka (potencjalnych) bodźców, które wodzą nas na pokuszenie prokrastynacji, namierzyliśmy nasz cel. Teraz trzeba w niego uderzyć.

2 – Minimalnie zmienić zachowanie


Ale powoli!

Mózg stawia zaciekły opór wszelkim zmianom, które występują przeciwko zakorzenionym nawykom – im zachowanie głębiej zasiedliło się w mózgu, tym większy będziemy czuli opór. Niestety, w tym przypadku nasze własne instynkty będą nam wrogiem. Będziemy próbowali usprawiedliwić się, że 'jeden raz to nie problem', że to głupie tak odmawiać sobie tego, co ewidentnie sprawia nam przyjemność, że wczoraj daliśmy sobie radę, to dzisiaj możemy wrzucić na luz.

Krótko mówiąc: prokrastynacja będzie się bronić. Jak ją oszukać? Trzeba zacząć od minimalnych zmian. Od czegoś komfortowego, czegoś tak małego, że umysłowi nie będzie się chciało nawet podnieść palca, żeby z tym walczyć. W ten sposób można problem pokonać sprytem, nie siłą.

W praktyce może to wyglądać na przykład tak, że jeśli nasza prokrastynacja jest najsilniejsza po obiedzie, można postanowić sobie, żeby bezpośrednio po posiłku poświęcić jedną minutę na produktywność. Jedna minuta pracy nad sobą przeciwko trzem godzinom filmików z kotami może wydawać się niczym, lecz tak naprawdę to początek nowego, korzystniejszego nawyku. Jedna minuta kryje w sobie również wielki potencjał: istnieje możliwość, że po jednej minucie człowiek nabierze apetytu na więcej pracy, że jeszcze na parę chwil odroczy chwilowe przyjemności na rzecz przyszłych korzyści.

I tak można robić z każdym objawem prokrastynacji. Stresuje Cię nowe zlecenie? Poświęć mu pięć minut, potem możesz iść grać. Nie masz energii ani inspiracji? Rysuj przez minutę, potem hulaj dusza. Masz okropny humor? Zajrzyj do zdjęć do obrobienia na trzydzieści sekund, a potem rób, co tylko chcesz.

Tak można zacząć walczyć z prokrastynacją. Jedna minuta tu, pięć minut tam. Chodzi o to, żeby stopniowo podważać nieświadome skojarzenia i zastępować je nowymi, lepszymi dla nas i naszej przyszłości.

Co zrobić po tych pierwszych dwóch ciosach wymierzonych w problem odwlekania pracy? Gdy dowiem się ja, dowiecie się i Wy. Na razie jednak cieszę się z tego, że rozpocząć bitwę to jak w połowie ją już wygrać.

* na co jeszcze nie znalazłem lekarstwa i wątpię, żeby istniało