Uwielbiam obchodzić urodziny. Nie każdy lubi, czasem to stresujące, czasem uświadamia nam, jak niewielu osobom naprawdę na nas zależy, czasem coś po prostu pójdzie nie tak. Ale fakt faktem, niektórzy lubią, a ja do tych osób się zaliczam. Urodziny to dla mnie święto i tego dnia mam automatycznie lepszy humor, mam w sobie trochę więcej optymizmu. Co najlepsze, tego jednego dnia wypada nawet tolerować moją niepoprawną radość! No same plusy.

Ostatnio jednak zachodzę w głowę, co właściwie świętuję tego dnia. Spójrzcie na planetę Ziemię z daleka, z perspektywy kogoś zupełnie obcego, kogoś, kto nie zna naszej kultury, nie zna pojęć czasu takich jak dni, miesiące i lata. Jaki jest prawdziwy powód mojej radości dla takiego obserwatora? Mógłby zachodzić w głowę, dlaczego ta dziwna, dwunożna istota, aczkolwiek bardzo przystojna, co trzysta sześćdziesiąt pięć (albo czasem sześć!) dni spotyka się z innymi dwunożnymi istotami i oddaje się świętowaniu. Ba, do tego najczęściej takie świętowanie odbywa się z użyciem substancji, która jest w istocie rozcieńczoną trucizną, a jednak cały gatunek wydaje się nią oczarowany.

Po prostu uderzyło mnie to, jak bardzo nasze życie jest określone przez dawne, przypadkowe układy. Dziś jest wtorek, bo tak się przyjęło, że jest wtorek. Dla nas to oczywistość, i to do tego stopnia, że nie zastanawiamy się nad tym w ogóle (chyba że zajmujemy się pisaniem postów na bloga). Dni tygodnia i urodziny to zresztą tylko początek. Zgodzić się można, na przykład, że moment, w którym planeta wykonała pełen obrót wokół własnej osi od chwili narodzin danego osobnika rasy ludzkiej, można zaobserwować nawet z kosmosu. Mam przez to na myśli, że nawet wspomniany wyżej obcy obserwator mógłby skojarzyć, dlaczego obchodzę swoje urodziny w takim, a nie innym czasie. Ale co z takimi świętami jak Nowy Rok, na przykład? Tak się tylko przyjęło i utarło, że obchodzimy je w środku zimy. Boże Narodzenie? Nikt już chyba nie ma złudzeń, że tego dnia nie mija rok od momentu urodzenia najbardziej znanego stolarza na świecie – po prostu od lat, od wieków, tego dnia siada się do bardziej sutej niż zwykle kolacji, w większym niż zazwyczaj gronie, i rozdaje się mniej lub bardziej trafione prezenty. I wszyscy się na to godzą; nawet jeśli nie obchodzą święta, to wiedzą, że takie jest. Ale dlaczego jest? Ot, tak z przyzwyczajenia.

I może rzeczywiście to o przyzwyczajenia właśnie chodzi! Przecież nawyki to nie tylko czynności powtarzane codziennie albo kilka razy w tygodniu, ale też te, do których przystępujemy co miesiąc, co rok, czasem co kilka lat. Więc może rzeczywiście... albo może nie, tylko ja mam już manię na punkcie tych przyzwyczajeń.

No dobrze, w takim razie skoro urodzin mogłoby nie być, tylko tak się przyjęło, że są, a Nowy Rok mógłby być latem, tylko jakoś tak się utarł zimą, to zadaję sobie i wam pytanie: dlaczego, do cholery, nie poustalać sobie nowych świąt? Nie świętować urodzin co pół roku? Nie odnawiać noworocznych postanowień poprawy na początku lipca, w połowie drogi do Sylwestra, zamiast czekać do zimy na przypływ inspiracji i słomianego zapału? Dlaczego, u licha, nie odnawiać postanowień co miesiąc? Albo dlaczego nie liczyć przeżytych dni swojego życia, i świętować co sto albo co tysiąc dni? Byłoby to święto mocno ruchome, oczywiście, ale czyż nie czyni go to bardziej ekscytującym? Ja sam podjąłem ten kuriozalny nawyk, pod wpływem pewnej książki rzecz jasna (skoro już pytacie to było to 20,000 Days and Counting Charlesa Duhigga), że liczę sobie ilość dni spędzonych na naszej dobrej Ziemi. Dziś, na przykład, wypada dzień numer 7818. Gdy przyjdzie numer 8000 – osiem tysięcy przeżytych dni! - to nie sądzicie, że jest to doskonały powód, by spotkać się z rodziną i znajomymi, uraczyć się wspomnianą wyżej rozcieńczoną trucizną, po prostu, w miarę możliwości, trochę poświętować? Zresztą nie chodzi tylko o to, by było więcej okazji do imprez i 'melanżów', ale żeby więcej dni było szczególnych, żeby znaleźć sobie więcej powodów, by z większym entuzjazmem podejść do kolejnej doby, a nie czekać, żeby taki powód do radości sam nas odnalazł.


Ktoś musi zacząć. Okazji do wykorzystania jest więcej, niż myślicie, a świąt, moim zdaniem, za mało. Jest miejsce na więcej! I nie trzeba przy tym próbować naszej nowej tradycji rozpowszechnić na cały świat – jeśli na przykład daną okazję będzie obchodziła tylko skromna grupa przyjaciół, to i tak jest to jeden dzień więcej, podczas którego będziemy otoczeni przez ludzi, na których nam zależy. A czyż nie to jest najpiękniejsze w życiu?