Znacie mój
ulubiony sposób na prokrastynację pisania: uwielbiam czytać o tym,
jak powinno się pisać. Uwielbiam zbierać (choć zazwyczaj tylko w
głowie) cytaty wielkich pisarzy, zaczytuję się we wszelkich
poradach i listach '10 rzeczy, na które powinieneś uważać w swoim
pisaniu' albo '5 kroków do wspaniałego drugiego draftu' i tym
podobnych. W ciągu tych wszystkich moich niepotrzebnych poszukiwań
chyba najczęściej powtarzaną wskazówką była zasada 'Show, Don't
Tell'. Chodzi o to, żeby podczas tworzenia fikcyjnych postaci nie
pisać rzeczy typu "Dawid był honorowy, szlachetny i widać
było, że pochodzi z wyższych sfer", tylko pokazać kilka
sytuacji, w których ów Dawid czy ktokolwiek inny zachowuje się
honorowo i szlachetnie (lub wzdryga się przed
niehonorowym/nieszlachetnym zachowaniem), uczynić jego sposób
mówienia takim, żeby wiadomym było, że pochodzi z wyższych sfer,
i tak dalej. Krótko mówiąc: pokazywać, jaki jest, zamiast to w
bezpośredni sposób stwierdzać.
Ale ten post
nie będzie o pisaniu, przynajmniej nie w sposób bezpośredni.
Będzie o tym, jak ta najważniejsza zasada tworzenia może się
odnosić do najważniejszej możliwej historii: do naszej własnej. A
żeby sprawę jeszcze trochę bardziej pogmatwać, to zaczniemy od
mojego drugiego ulubionego tematu, czyli od samodoskonalenia się.
Generalnie
rzecz ujmując, gdy wyznaczamy sobie jakiś cel, u podstaw naszego
zachowania mogą leżeć trzy różne motywatory. Pierwszym z nich,
najpłytszym i najsłabszym, jest chęć stworzenia jakichś pozorów
na swój temat, chęć 'pokazania się' z czymś, po prostu
zaimponowania komuś. Na przykład motywatorem do wprowadzenia w
życie rygorystycznego planu treningowego mógłby być następujący
cel: "chcę zgubić dziesięć kilo, żeby ta Hela z pracy
pozieleniała z zazdrości". W przypadku pisania byłoby to
"chcę zostać wydanym pisarzem, żeby wrzucić foty mojej
książki w Empiku na Facebooka i pomachać wszystkim hejterom przed
nosem moim świeżo wydrukowanym dziełem"*. Zresztą celem może
być nie tylko wywołanie zazdrości tudzież zawiści, bo takim
samym motywatorem mogłaby być chęć wzbudzenia podziwu kolegów,
nauczycielu, albo pragnienie zobaczenia wyrazu dumy na twarzy
rodziców. Jest jednak element wspólny: tego typu cele biorą swoje
źródło na zewnątrz, a nie wewnątrz nas. Robimy coś, bo ktoś
inny twierdzi, że powinniśmy, albo że nam się nie uda. Gdyby taka
osoba-motywator zmieniła zdanie, albo przestała przejmować się
tym, co próbujemy dla niej lub niego osiągnąć, wtedy taki cel
zupełnie traci grunt pod stopami.
Warto więc
poszukać mocniejszego fundamentu. Drugim, już solidniejszym, jest
chęć osiągnięcia osobistego celu, jakiegoś z góry wyznaczonego
pułapu. Tutaj cele można sobie oczywiście wyznaczać
najróżniejsze. Umieć zrobić sto pompek w jednej serii. Napisać
pięćdziesiąt tysięcy słów w ciągu miesiąca. Wstawać rano
wcześniej niż o pierwszej po południu. To nie jest złe podejście.
W biegu zawsze lepiej jest mieć określoną metę przed sobą, niż
tylko szeroki horyzont. Ale czy tego naprawdę pragniemy,
wyznaczając sobie tego typu cel? Czy chodzi nam dokładnie o sto
pompek? Dlaczego nie dziewięćdziesiąt dziewięć? I co dalej, jak
już napisze się pięćdziesiąt tysięcy słów? Tego typu pułap,
zawieszona nad nami poprzeczka, której chce się sięgnąć,
motywuje, nie zaprzeczam temu, motywuje potężnie, ale gdy już uda
nam się tej poprzeczki dosięgnąć, zwycięstwo może okazać się
nieprzyjemnie puste w smaku.
By znaleźć
najrzetelniejszy motywator, najtrwalszą podstawę do osiągania
wyznaczonych celów, tak naprawdę nie trzeba daleko szukać. Nie
trzeba patrzeć na zdanie innych ani nawet rzetelnie podliczać, ile
to się pompek nie zrobiło i słów nie napisało. Wystarczy tylko
spojrzeć na samą nazwę czynności: doskonalenie siebie.
Trzecim,
najpotężniejszym motywatorem do kultywowania w sobie pozytywnych
nawyków, do stawiania sobie wyzwań, do sięgania za każdym razem
dalej, jest pragnienie pokazania czegoś o samym sobie. Nie tylko
stwierdzenia, ale pokazania tego na przykładach, czyli tak jak w
pisaniu: Show, Don't Tell. Tak, żeby w naszej osobistej historii,
spisywanej przez niewidzialnego narratora w ciągu całego naszego
życia, można było przeczytać nie tylko "jest wysportowany",
ale "jest takim rodzajem człowieka, który nigdy nie opuszcza
wyznaczonego treningu", nie tylko "jest zdyscyplinowany",
ale "jest taką osobą, która zawsze rzetelnie siada do pracy
każdego dnia o tej samej godzinie", nie tylko "jest
kochającym chłopakiem," ale "jest takim chłopakiem,
który każdego dnia przypomina swojej dziewczynie, dlaczego go
wybrała". I nie chodzi tu o to, żeby powiedzieć to samo w
bardziej rozbudowany sposób. Rzecz w tym, że w narracji życia jest
tylko pokazywanie, jest tylko to, co widać. Stwierdzać możemy
sobie, co tylko nam się podoba, możemy mówić o sobie prawdy,
kłamstwa i kłamstewka – i tak prawdziwość tych stwierdzeń
trzeba będzie pokazać na przykładach.
A jeśli to
się zrobi, to to jest coś, co zostaje. Koleżanki z pracy mogą
nagle zniknąć z naszego życia, ciało może się zestarzeć i
ramiona mogą nie być już w stanie udźwignąć nas aż sto razy
pod rząd znad podłogi, ale jeśli staniemy się taką osobą, która
dba o swoje ciało, i będziemy to wciąż popierać czynami, tak jak
w dobrej narracji, to to jest trwałe i prawdziwe. Co więcej, z
czasem to wchodzi w nawyk, a potem staje się częścią nas, zmienia
nas. A przecież nie można niczego udoskonalić, jednocześnie tego
nie zmieniając, prawda?
Oczywiście
nie dyskredytuję pozostałych dwóch motywatorów do działania.
Każdy z nich doprowadził do powstania i osiągnięcia wielkich
rzeczy. Jakiekolwiek by nie było źródło inspiracji, ważne jest,
by dało nam kopa w dupę i doprowadziło nas do zakończenia
przedsięwzięcia. Ale zgodzicie się chyba, że walka wydaje się o
wiele bardziej poważna, o wiele bardziej warta wysiłku, gdy nie
chodzi o to, żeby utrzeć nosa pani Heli czy jakimkolwiek hejterom,
nie o to, żeby sobie coś odhaczyć na liście zadań czy dopisać
do CV, ale o to, żeby można było o sobie powiedzieć coś,
cholera, imponującego. Coś dobrego, tak dla odmiany.
(Przyznam
się przed Wami szczerze: pisząc powyższe słowa
mocno inspirowałem się przeczytanym niedawno postem na blogu niejakiego Jamesa Cleara. Tekst jest po
angielsku, ale jeśli nie macie z tym problemu, to gorąco zachęcam
do lektury. Nie chcę być tym rodzajem osoby, która nie oddaje
należytego uznania tym, którzy na nie
zasługują, rozumiecie.)
* miało się
takie myśli, a i owszem...
Labels: a pokaż się , bycie tego typu osobą która co wtorek wrzuca posta na bloga , i co o sobie powiesz
Prześlij komentarz