Mamy czerwiec.
Wakacje się zbliżają (owszem, po drodze czeka nas jeszcze taka
jedna straszna rzecz na 's'*, ale o tym na razie nie mówmy). W
związku z wyżej wymienionym czerwcem coraz częściej spotykam się
z pytaniem o moje plany na wakacje – i jest mi trochę wstyd, gdy
próbuję na to pytanie odpowiedzieć. Inni wymieniają jako swój
cel bliskie i dalekie kraje, planują ciekawe imprezy, snują ambitne
trasy podróży. A ja? Cóż...
Rozpisywałem
sobie to ostatnio, wiecie. Moje wakacyjne plany. Mianowicie: sto
godzin lub więcej edytowania powieści. Dwanaście różnych
opowiadań po tysiąc słów minimum każde. Trzydzieści razy iść
biegać, dziesięć razy na basen; więcej, jeśli będą możliwości
i chęci. Dostać się do złotej ligi w League of Legends. Więcej
czytać. Nuda! Jedyne, o czym potrafię myśleć, to ta moja
przeklęta (a co, przeklinać wszystko można) praca nad sobą.
Zastanawiam
się: czy ja robię dobrze, snując takie plany? Uznałem, że wolny
czas, jakim są wakacje, będzie idealny, by spełniać się twórczo
i pracować nad ciałem, może trochę zarobić. A jeśli nie tędy
droga? Może to wszystko jednak ze strachu? Inni – Wy, przecież! -
będziecie zwiedzać egzotyczne miejsca, przeżywać nowe przygody,
zbierać doświadczenia. Będziecie wychodzić poza swoją strefę
komfortu, niektórzy dość ekstremalnie. A ja chcę tylko robić
więcej tego, co do tej pory robiłem, tylko więcej pracy, więcej
czasu przed klawiaturą, więcej prób poprawienia kondycji. Czy na
tym powinny polegać wakacje?
(Cholera,
gdybym tylko rzeczywiście był tak pracowity, na jakiego teraz
brzmię.)
Z drugiej
strony czasami czuję się tak upojnie lepszy, gdy zestawiam moje
plany z planami innych. Och, będziecie sobie odpoczywać,
podróżować? Cóż, ja mam zamiar w ciągu tych wakacji stać się
lepszym człowiekiem! Silniejszym, mądrzejszym, bardziej elokwentnym
i z lepszym piórem. Co z tego, że będziecie na swojej Majorce, w
swojej Hiszpanii, na jakimś koncercie? Ja będę rzeźbił z bryły
niedoskonałości lepszą wersję siebie!
Te przechwałki
brzmią w tej chwili pusto i żałośnie. Niewiele już tych okresów
wakacyjnych w moim życiu pozostało; czy rzeczywiście powinienem je
spędzać w jednym miejscu, tylko pracując? Czy to jest życie?
Niestety,
prawda jest taka, że odpowiedź zapewne leży pośrodku, jak zwykle.
Imprezować całe dwa miesiące wyszłoby drogo i pewnie
pozostawiłoby nieprzyjemny posmak. Harowanie cały czas również
nieszczególnie się uśmiecha. Trzeba równowagi, trzeba znaleźć
ten nudny, wszechobecny, odpowiadający na wszystko złoty środek.
Zawsze jestem zawiedziony, gdy okazuje się najlepszym rozwiązaniem.
Mam nadzieję,
że tym razem się mylę, że można wskazać jeden konkretny, lepszy
tok działania, jedną skrajność, która jest obiektywnie lepsza.
Nawet jeśli ten tok działania będzie zupełnie inny od tego
proponowanego przeze mnie i okaże się, że rzeczywiście lepiej
jest w wakacje po prostu odpoczywać, to przynajmniej przełamiemy
tyranię złotego środka.
No, ale zanim
się przekonam, czy moja teoria jest słuszna, jeszcze cały gorący,
parny, upiorny czerwiec przed nami...
*sesja, ludzie, sesja!
To teraz gratuluję sobie moich planów wakacyjnych - wyjazdy owszem, nauki więcej. I tu pojawia się pytanie "stety czy niestety?". Czujesz się dumny stawiając sobie za cel samokształcenie/pracę nad sobą, mi jest troszeczkę wstyd, że będę się uczyć, żeby ogarnąć większość materiału na przyszły rok, powtórzyć poprzednie dwa i mieć dobry start do zdania egzaminu państwowego. Widzisz, kwestia motywacji, sumienia i wymagań stawianych samemu sobie. Też bym chciała na plaży poleżeć...
OdpowiedzUsuń