Ostatnio rozpisałem mój
cel w życiu na kartce A4. Tak jak wiele dziwactw, tak i to miało
swoją genezę w książce: czytałem 20,000 Days and Counting
Roberta Smitha, w której to krótkiej lekturze autor przekonuje, że
można odnaleźć swoje powołanie w ciągu dwudziestu minut,
wykorzystując kawałek papieru i długopis.
Wierzyłem
w to, kiedy zaczynałem, a przynajmniej wiedziałem, że stanie się
coś podniosłego, coś ważnego. Byłem w pełni przygotowany na
chwilę, która zmieni moje życie; wiedziałem, że do takiego kroku
trzeba odpowiednio się przygotować. Moje
biurko nie jest duże, praktycznie połowę jego wiecznie chybocącej
się konstrukcji zajmuje mój przerośnięty laptop. Druga połowa
zazwyczaj
zagracona jest wszelkiego rodzaju papierami, kablami, długopisami,
monetami. Ale
tym razem musiałem mieć przestrzeń; ściągnąłem
z biurka wszystko to, co niepotrzebne. Wyrwałem kartkę A4 z zeszytu
do literatury, rozłożyłem ją przed sobą uroczyście, usiadłem
naprzeciw niej, wyprostowany i trochę przerażony tym, co odkryję.
Instrukcje
były proste: pisz i nie przestawaj, aż to, co piszesz, wywoła u
Ciebie albo płacz, albo rozrywający entuzjazm. Zacząłem więc
pisać.
To było jakieś dwa tygodnie temu. Nie wiem, czy zapisałem na tej
kartce swoje prawdziwe powołanie; na pewno były tam słowa, które
bardzo dobrze mnie opisywały, prawdy, które już o sobie odkryłem,
ale o których zapomniałem. Czy to jednak był mój ostateczny i
definitywny cel? Nie jestem w stanie powiedzieć.
Mogę
wam za to powiedzieć, co działo się z kartką. Przez pierwszą
dobę leżała na moim nadal odgraconym biurku. Dostojnie
spoglądała na mnie swoimi wielkimi, pisanymi w gorączce słowami.
Moja motywacja topniała szybko, ale raz czy drugi spojrzałem
na ten kawałek papieru, i
rzeczywiście
nakierowało mnie to
z
powrotem na właściwy kurs. Gdy
początkowy entuzjazm minął i pojawiła się potrzeba, żeby mieć
znów pod ręką kable, papiery i monety, kartka została
przeniesiona na małe krzesło po mojej lewej stronie.
Tam leżała sobie kilka dni; czasem do niej zaglądałem. Ale
niestety, krzesło jest moim tradycyjnym miejscem na pada do gier, a
przecież nie wygniotę sobie ważnego dokumentu z mojego życia
ciężkim kontrolerem. Położyłem kartkę na parapecie, jeszcze
trochę dalej na lewo ode mnie (nie mam zbyt dużego pokoju).
I tam na parapecie właśnie się kurzyła, gdy pochwyciła moje
spojrzenie parę dni temu. Zdałem sobie sprawę, że zupełnie nie
pamiętam już, co było w niej napisane. Dosłownie zapomniałem o
swoim powołaniu.
To nie do końca prawda; pamiętam parę zdań. Jedno w
szczególności, z którymi chcę się z wami podzielić. Tyle było
na łamach tego bloga moich dywagacji na temat tego, że muszę
pisać, że chcę pisać, że powinienem pisać, że mi się nie chce
pisać. A prawda, zapisana na mojej kartce zatytułowanej 'Mój cel w
życiu', jest następująca: nie będę szczęśliwy, jeśli nie będę
pisać.
Co najciekawsze, kartka może i została zapomniana, ale odkąd nad
nią usiadłem nie przegapiłem ani dnia; pisałem codziennie. I może
tylko to miało na celu to osobliwe ćwiczenie z dziwnej książki.
Prześlij komentarz