Z
czysto praktycznego punktu widzenia proces pisania jakiegokolwiek
tekstu wydaje się dość nieskomplikowany. Osobnik piszący zasiada
przed przyrządem do pisania i zaczynając od słowa pierwszego,
generuje treść, aż dojdzie do słowa ostatniego; w ten sposób
powstaje gotowy tekst.
Jednym
z moich pierwszych odkryć, gdy przeczesywałem internet w
poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „jak pisać?”, był fakt, że
ten proces prawie nigdy tak nie wygląda. Wtajemniczeni pisarze
piszą w draftach.
Drafty
są to krótko mówiąc kolejne wersje danego tekstu. Można je
porównać do kolejnych szkiców rysownika: każdy z nich jest coraz
pełniejszy, coraz pewniej zarysowany, ma więcej szczegółów i
kolorów. Można je też pórownać do różnych stanów gliny w
rękach rzeźbiarza – wiecie, czym byłby wtedy draft pierwszy,
ten, który wielu uznaje za skończone dzieło? Szarą, brzydką,
nieregularną bryłą.
The
first draft of everything is shit. – Ernest Hemmingway
(Swoją
drogą z tego miejsca chciałbym przeprosić pana Hemmingwaya za to,
że zaniedbałem lekturę jego The Sun Also Rises na ostatnie
zajęcia z literatury.)
Wiedza
o istnieniu draftów wywołała u mnie kilka zmian. Po pierwsze
usunęła dużą część stresu związanego z tworzeniem. Można
sobie z powodzeniem powtarzać: to tylko pierwszy draft, może być
byle jaki. Ważne, żeby było na czym położyć ręce, żeby mieć
przed sobą tą glinę do obrabiania. Szczegóły dorysuje się
potem. To wyzwalające, to pozwala więcej tworzyć, a mniej się
przejmować.
Po
drugie, kolejne drafty po tym pierwszym są idealnym polem do popisu
dla pewnej postaci w naszych głowach, która zazwyczaj w procesie
twórczym przeszkadza – dla Wewnętrznego Edytora. Wewnętrzny
Edytor jest w każdym z nas; to ten hałaśliwy, irytujący głos
krytyki, który hamuje wszelkie procesy twórcze. Wiele potencjalnych
arcydzieł padło ofiarą jego okrutnych słów. Jednak ten sam
chochlik okazuje się bardzo przydatny, gdy ma już przed sobą cały
tekst, który trzeba skrytykować i dopracować.
Naprawdę
dziwi mnie, dlaczego takie podejście do pisania nie jest szerzej
promowane. Ze szkoły wyniosłem zupełnie mylne pojęcie o temacie;
myślałem, że teksty się pisze. Tymczasem okazuje się, że je się
szkicuje, maluje, obrabia jak glinę – a to, muszę wam przyznać,
jest dla mnie o wiele bardziej ekscytujące.
A
jednak boję się drugich draftów. Kończę właśnie Nowego,
a moim następnym projektem jest edycja Boskiej gry, mojej
najnowszej powieści NaNowej – i jestem przerażony. Nie chodzi o
to, że trzeba będzie stworzyć draft drugi, tylko o to, że trzeba
będzie zapoznać się z tym pierwszym, i to z bardzo, bardzo bliska.
Z każdą dziurą w fabule, z każdą nudną aż do uśpienia
postacią, z każdym drętwym dialogiem, krótko mówiąc: z każdym
popełnionym błędem. Pięćdziesiąt tysięcy słów to bardzo dużo
brzydkiej gliny do obrobienia; chyba coś byłoby nie tak, gdybym nie
był przerażony.
A z
drugiej strony się cieszę. Gdyby nie ciągle powtarzana –
szczególnie w trzecim tygodniu pisania – mantra: 'to tylko draft,
to tylko draft, to tylko draft...', być może w ogóle bym Boskiej
nie napisał. Ba, właściwie jestem zupełnie pewien,
że tak by było; leżałaby teraz i kurzyła się niedokończona na
moim dysku twardym, bo pokonałoby mnie zakończenie, którego za
cholerę nie potrafiłem wymyślić. Zresztą zakończenie tego
pierwszego draftu jest na-praw-dę kiepskie. Ale jest.
Więc
następnym razem, gdy siądziecie do pisania, rysowania,
jakiegokolwiek tworzenia, zachęcam: wyluzujcie. To przecież tylko
pierwszy draft.
Wszystko fajnie pięknie, JEDNAKŻE, nie wiem czy wziąłeś to pod uwagę, ale ta idea nie odnosi się do wszystkich sztuk jako takich.
OdpowiedzUsuńFotografia jest wyjątkiem (a może jednym z wyjątków?). Niestety nie mogę zrobić kilku draftów jednego zdjęcia. Mogę ją poprawić, to prawda, jednakże raz nie uchwycona chwila przemija na zawsze.
Pzdr, Pritish.
Ale czy draftowanie nie pojawia się przy obróbce? Zdjęcie jest jedno, zgadzam się, ale można je edytować na nieskończenie wiele sposobów, trochę jak raz napisany tekst można potem popchnąć w wiele różnych kierunków.
UsuńVictor Hugo miał ponoć w zwyczaju przepisywanie swoich powieści, poprawiając je przy tym, aż osiągną efekt ostateczny.
OdpowiedzUsuńKorzystałem z tego zabiegu po części przy edytowaniu własnej. Gorzej, gdy trzeba całą powieść napisać zupełnie od nowa w toku edycji; o takich metodach też słyszałem. Czasem trzeba to zrobić nawet kilka razy.
Usuń