Jestem od tego, żeby zauważać schematy. Powtarzające się motywy i elementy. To, co da się zauważyć, da się wychwycić. Takie małe prawdy. Dziś przedstawiam małe prawdy o koncertach, wynikające z mojego skromnego doświadczenia. Widzicie, na koncertach zawsze, niezmiennie dzieją się trzy rzeczy.

Rzecz pierwsza: zawsze znajdzie się ten facet. Człowiek-kula wyburzeniowa. Ten, który rzuca się bez ładu i składu na wszystkie strony, byle się rozpędzić, byle narobić zamieszania, byle tłum się ruszał, a czasem po prostu bez żadnego powodu. Zazwyczaj mocno wstawiony, puste spojrzenie, brak kontroli. Ten, przez którego boisz się wejść do 'młyna'.

To nakręca się samo: gościu się miota, ludzie się na niego wkurwiają, zaczynają miotać nim na zmianę we wszystkie strony. Wszędzie, byle nie przy mnie, myślą, jakby jedno pchnięcie miało go posłać do innego wymiaru, z którego już nie wróci – i będzie można bawić się dalej. Grają człowiekiem w jakąś chorą siatkówkę, obrywają oni, obrywa on (gówno go to obchodzi), obrywają wszyscy wokół, facet zatacza coraz szersze kręgi, zakłóca coraz więcej... Najważniejsze to zidentyfikować jegomościa jak najwcześniej (szukajcie łysych, grubych, nawalonych) i trzymać się możliwie jak najdalej.

Ale zaraz poza strefą kuli wyburzeniowej czai się druga koncertowa prawidłowość: zakochani! To rozczulające. Stoją sobie razem, blisko, złączeni jak jedna, czarna istota. On jest jej skorupą, jej opoką, będzie trzymał ją w swoich ramionach i nie puści, bo przecież kocha ją... I będzie jej bronił. Także przed tobą. Nawet, jeśli nic nie zrobiłeś. Nawet, jeśli to kula cię tu posłała i wylądowałeś tu przypadkiem. Nawet, jeśli ich nie zauważyłeś, nawet, jeśli ich nie widzisz – on widzi ciebie. Mówią, że miłość to chemia, ale tutaj spotykasz się z twardą, bezwzględną fizyką. Zgodnie z Trzecią Zasadą Dynamiki każdej twojej akcji – w tym przypadku zbliżeniu się na odległość łokcia – towarzyszy odpowiednia reakcja, czyli jebnięcie z wyżej wymienionego łokcia. Obrońca Niewiasty wykonuje ten ruch z robotyczną wręcz precyzją i konsekwencją. To niemal godne podziwu. Oddany swej damie tak, jakby była ostatnią samicą na ziemi!

Tak więc oberwałeś już od kuli wyburzeniowej, oberwałeś już od rycerza w czarnej koszulce za zbliżenie się do jego wybranki. Gniew gotuje się w tobie i zastanawiasz się, czy ta cała frustracja była warta ceny biletu. Muzyka gra gdzieś tam w tle, owszem, czasem nawet słyszysz ją ponad własnym wewnętrznym marudzeniem...

Uznajesz 'pieprzyć to wszystko' i rzucasz się w młyn. I wtedy odkrywasz trzecią prawidłowość... Odkrywasz, dlaczego tu przyszedłeś.

W wirze spoconych ciał, dźwięków, długich włosów, krzyków, pieszczoch, słów, w huraganie ruchu i światła i hałasu... znikasz. Nie ma cię chwilę, zlewasz się z tym wszystkim, odpoczywasz sam od siebie, choćby na moment, choćby na refren, choćby na piosenkę. Jesteś punktem widzenia w przestrzeni, czasem nawet czymś mniej – zamykasz oczy, pochłonięty całkowicie wielkim, intensywnym TERAZ. Wewnętrzny monolog, który męczył cię cały dzień, nawet przed chwilą, twoimi problemami, obawami i bezsensownymi przemyśleniami stulił wreszcie pysk. Cisza w głowie jest niemal rozkoszniejsza od melodii gitar.

I gdy bisy już minęły, lecz w uszach jeszcze dzwoni, zawsze czujesz się oczyszczony. W brudnym, spoconym ciele czysta, spokojna pustka. I pewność, że dla tej krótkiej, idealnej chwili było warto.

No, przynajmniej ja tak mam.