Znów zbiera mi się na hipotezy. Chodźcie ze mną, nie chce mi się iść samemu.

Theatrum mundi, powiadają znawcy literatury, czyli teatr świata, świat teatrem. Skoro wokół nas scena, kim jesteśmy my? Aktorami. Czujemy się czasem aktorami, prawda? Pomyślcie. Spotykacie się z danym towarzystwem, zakładacie daną maskę – komiczną, tragiczną, to nie ma tu znaczenia. To frustruje czasem. Inny człowiek, inna maska, jakby nasza prawdziwa twarz odbijała się w niedoskonałym krzywym zwierciadle oczekiwań innych. Nierzadko sami siebie w to wkopaliśmy. Przypisaliśmy sobie jakąś rolę, czy to klasowego błazna, czy milczka, czy królowej balu, czy... Długo by wymieniać. Czujecie temat?

Męczy nas ta ciągła gra. Tyle razy słyszę, że ktoś nie chce już udawać, nie ma już siły, by przedstawiać sobą kogoś, kim przecież nie jest, kim nigdy nie był. Ten teatr pełen jest ludzi, którzy bardzo chcą pozbyć się swoich tandetnych kostiumów i niewygodnych masek. Chcemy tego bardzo, ale – w tym szkopuł! - nie bardziej niż szczęścia. Nie bardziej niż akceptacji. W imię tych dwóch wartości postanawiamy być nadal nie-sobą. By grupa nas przyjęła. By nie zostać wyklętym za inność, nawet jeśli nasza odmienność w innym towarzystwie byłaby normalnością...

Bo każdy jest wyjątkowy. Takie jest moje zdanie. Ale maski są takie same. Fabrycznie produkowane, sprzedawane w sklepikach porozstawianych jeden przy drugim na granicy tego bagna, jakim są stosunki międzyludzkie. To karnawał. Proszę założyć strój i bawić się dobrze. Proszę stroju nie ściągać, to psuje zabawę.

Wszystko ładnie, pięknie... Nie, raczej nie. Kłują nas te maski. Chcemy je ściągnąć. Odkryć wreszcie przed kimś swoją prawdziwą twarz... Brzmi znajomo?

A ja mówię wam, że nic pod maską nie znajdziecie. Ot, taka moja hipoteza. Pod kolorową, pozłacaną maską jest pustka, ciemność, nieociosana glina, głowa bez rysów. Nie ma czegoś takiego jak 'prawdziwy ty'. To nieuchwytny, abstrakcyjny koncept, który nigdy nie ujrzy światła dziennego. Prawdziwy ty siedzi sobie w jaskini Platona, przerzuca węgle w ognisku i nudzi się jak więzień na dożywociu, i nigdy nie wyjdzie. Masz tylko to, co okazujesz. Twoje znienawidzone maski. Jedne leżą ci lepiej, drugie gorzej. Jedne lubisz nosić, innymi się brzydzisz. Masz tylko to.

Ale nie płacz! Nie wszystko stracone. Maski są przecież w twoich rękach. Możesz je wyrzucić. Spalić. Zmienić. Dopasować. Znaleźć lub zrobić nowe. Nigdy nie będziesz tak naprawdę sobą. Ale wiedz, że możesz być kimkolwiek. Więc może nie tak źle być aktorem?