Ach... Rzeczywistość. Minęło trochę czasu, odkąd miałem z nią taki dobry kontakt. Cały miesiąc, w rzeczy samej.

Gdzie byłem? W krainie NaNoWriMo.

Jak było? Pozwólcie, że wam opowiem.

NaNo tradycyjnie dzieli się na cztery tygodnie. W ciągu tych czterech tygodni opętanego pisania dany uczestnik przechodzi istotne, gwałtowne przemiany. Spójrzcie!

Widzicie tego chłopaka? Szeroki banan na twarzy, dłonie drżące z ekscytacji, oczy pełne nadziei wpatrzone w monitor, lica podświetlone bielą pustej kartki w edytorze... Wsłuchajcie się w jego myśli, a usłyszycie: "Nareszcie! Tak długo na to czekałem! NaNo, nadchodzę!" Spogląda niecierpliwie na zegarek, który wskazuje jedenastą w nocy, dokładnie 23:59. Odlicza sekundy: pięćdziesiąt jeden, dwa, trzy... "Tak, to już za chwilę!" Sześć, siedem, osiem... Tutaj następuje wysoki pisk radości... Dziewięć i... Zaczęło się. Wybija pierwszy listopada. Jakub nie mógłby być szczęśliwszy. Wymyśla pierwsze zdanie (tak, wspaniałe, to zdanie jest świetne!), potem drugie i kolejne, i zanim się obejrzy już mijają godziny spędzone w nowym świecie...

I tak przez cały Pierwszy Tydzień. Ekscytacja, determinacja. Wobec wszystkich innych, niezwiązanych z powstającą powieścią spraw: prokrastynacja. Pierwsze dziesięć tysięcy słów przychodzi łatwo i przyjemnie...

Czujecie zwrot akcji, nie?

Przychodzi Drugi Tydzień, wchodzimy w dwadzieścia tysięcy słów i dalej. Początek już daleko za nami, pierwsze emocje opadły gdzieś na podłogę, wkurzony Jakub trąca je nogą, by się podniosły – one ani rusz. Postacie tracą nagle urok, fabuła – impet, a wysiłek zdaje się coraz bardziej pozbawiony sensu... Bo po co się męczyć? To chłam. Wypociny, nie, wymiociny!, żeby już w przekleństwa nie wchodzić... Wycofać się, wyjść z tego z twarzą, nadgonić lekcje, może zrobić pranie albo wreszcie zjeść porządny, ciepły posiłek... Tak, to brzmi dobrze. Co powstrzymuje Jakuba? Co sprawia, że pisze dalej, choć zgrzyta zębami przy każdym niezgrabnym słowie?

Z początku nie wiedziałem. Naprawdę nie byłem w stanie powiedzieć, co sprawia, że NaNowicze nie poddają się w drugim czy trzecim tygodniu. A teraz... Cóż, mam kilka teorii. Presja przyjaciół, którzy koniecznie chcą to przeczytać. Presja sumienia, które krzyczy: "Tyle poświęciłeś, żeby teraz wszystko rzucić?!" Wreszcie pragnienie wygranej... Każdy, kto napisze sławetne 50k, wygrywa. Chcemy być zwycięzcami. Chcemy wydrukować sobie kolorowy certyfikat zwycięzcy, chcemy dostać kilka darmowych kopii powieści w ramach nagrody, chcemy móc powiedziec o sobie: "Napisałem książkę!", nieważne, jaka by ona nie była... niedoskonała.

Chłopak zgrzyta więc zębami i pisze dalej, wraz z setkami tysięcy innych pisarzy. Przez ten miesiąc wszyscy jesteśmy pisarzami!

Przychodzi Tydzień Trzeci. Jeśli w drugim było trudno, w trzecim jest jeszcze gorzej. Dwadzieścia tysięcy zmieniło się w trzydzieści; co z tego? Fabuła nadal leży, postacie mierżą jeszcze bardziej, niż w zeszłym tygodniu, od zgrzytania bolą już dziąsła, od pisania palce odpadają, życie towarzyskie jest dalekim, kuszącym marzeniem. Sen? Czym jest ten 'sen', o którym mówicie? Jest tylko pięćset słów tutaj, dwieście słów tam, czasem tysiąc lekką ręką, lecz częściej sto napisane ołowianym piórem... Do tego styl się sypie jak zamek z piasku trącony huraganem. Budzą się najczarniejsze emocje: gniew, nienawiść. Dlaczego mi to robisz, głupi tworze?! Dlaczego nie chcesz być taki, jak chciałem?! Dlaczego nie potrafię cię napisać?! Nienawidzę cię i idź do piekła!

Ale i tak napiszę dzisiaj ten tysiąc, bo muszę dogonić normę - szary pasek na wykresie napisanych słów, który pokazuje, ile ich ma być danego dnia, by mieć dokładnie 50.000 trzydziestego.

Biedny chłopak. Niewyspany i wkurzony, nieuczesany, zawiedziony, rozgoryczony i zmęczony.

Potem przychodzi 35k i Tydzień Czwarty. Wstaje świt dwudziestego któregoś dnia, otwierasz oczy i mówisz do siebie: "Hej... W sumie jeszcze tylko piętnaście tysięcy." W sumie już nie jest tak daleko. I najlepsze sceny przed tobą! Te najmocniejsze, te najbardziej wyczekiwane! Okaże się, kto jest kim, rycerz zabije smoka i uratuje księżniczkę, On i Ona wreszcie się zejdą, zabijesz wreszcie tego drania, który psuł życie wszystkim innym bohaterom albo – niektórzy lubią i tak! - zabijesz wszystkich bez wyjątku w katastroficznym finale. Złota wstęga mety przed tobą! Chwalebny tytuł zwycięzcy już niemal twój! Jeszcze... tylko... trochę...

To 'trochę' jest straszne; przynajmniej dla mnie w tym roku było. Niby blisko, a jednak im bliżej, tym dalej. Najlepsze sceny mają to do siebie, że ich pisaniu towarzyszy niesamowita presja... Czy wyjdzie tak, jak to sobie wyobrażałem? Czy nie zawiodę się po raz setny? Czy potrafię jeszcze przegrać? Czy potrafię jeszcze wygrać?

I nim zdążysz przestać się przejmować, sprawdzasz liczbę słów napisanych po dzisiejszej sesji, a tu... Pięćdziesiąt tysięcy z hakiem.

Przez ostatni miesiąc wszystko, co robiłem, to opisywanie zdarzeń, postaci, miejsc, uczuć... Ale opisanie tego uczucia nadal przekracza moje możliwości. Moment wygrania NaNo... Nagle wszystko miało sens. Po tygodniach wątpliwości jesteś pewien, że było warto. Nawet wspominając tą chwilę uśmiecham się do monitora...

Tak, wygrałem w tym roku, wraz z setkami tysięcy innych uczestników przekroczyliśmy magiczną granicę pięćdziesięciu tysięcy słów prozy. Ale moja podróż przez NaNo była stosunkowo nudna. Jedna z polskich NaNowiczek (właściwie była ML-ką, jedną z 'opiekunek' reprezentantów naszego kraju) pod ksywką Kyouri miała 37k o świcie ostatniego dnia. Ktoś założył wątek na forum, który miał na celu ją zdopingować. Po paru godzinach jej niebieski pasek, odzwierciedlający ilość napisanych słów, zaczął się wydłużać... 40k. 44k. 45k... W tym momencie była już jedenasta wieczorem. O 23:59 miała 48k... Wiedzieliśmy, że nie uaktualniała liczby słów, bo przecież pisała! Odświeżałem stronę jak głupi, by przekonać się, czy wygra... I udało się! Kyouri z nas wszystkich wygrała chyba najbardziej w tym roku.

Ale w tym właśnie rzecz! NaNo nie ma pojedynczego zwycięzcy – wygrywają wszyscy, którym się udało! I wszystkim tym, jak również ludziom, którzy przynajmniej spróbowali, chociaż na chwilę zawitali w tym wspaniałym świecie, jak najszczerzej gratuluję.

Tymczasem pora zająć się ponownie "Duchem Epoki". Spodziewajcie się kolejnych postów w najbliższych dniach - a na święta szykuję wam coś naprawdę specjalnego. Spodoba wam się.