Nałogi bywają różne.
Czekolada, Internet, telewizja, muzyka, alkohol, narkotyki, może...
Harry Potter. Mało jest na świecie ludzi, którzy wolni są
od uzależnień. Śmiem nawet twierdzić, że nie ma ani jednej
takiej osoby. Bo jest jeden nałóg, jedno uzależnienie, które
łączy nas wszystkich. Wkręcili nas w niego nasi rodzice,
przyjaciele, partnerzy, rówieśnicy – wszyscy wokół. Wszyscy są
w tym ponurym biznesie jednocześnie dilerami i ćpunami,
spragnionymi kolejnej działki.
Jesteśmy uzależnieni od
samych siebie.
Niby to nic, niby
oczywista prawda, która wynika z natury człowieka, a jednak tak
wielu ludzi ignoruje, że niebezpieczne jest każde uzależnienie –
także i to, a może szczególnie to, bo nasz 'towar' myśli i czuje,
i ma imię. Od łona matki karmieni jesteśmy tym najlepszym,
najgorszym z prochów – miłością, przyjaźnią, troską, opieką.
Gdy tych uczuć nam brak, czujemy najzwyklejszy w świecie głód,
objawiający się tęsknotą, uczuciem samotności, czy żalem.
Wszystko to ma swój cel, oczywiście: bez tych zabiegów nie
moglibyśmy funkcjonować w społeczeństwie. Wyobraźcie sobie
człowieka, który nie potrzebuje miłości, który nie rozumie
zupełnie tego uczucia. Taki człowiek to niebezpieczny element
losowy, ponieważ jest prawdziwie wolny, poza siecią uczuć, a co za
tym idzie – zdolny do wszystkiego.
Cały koncept empatii
opiera się na tym, że wszyscy siedzimy w tym samym bagnie,
doświadczamy tych samych emocji; tylko dlatego potrafimy
współodczuwać. Nie wszyscy wiemy, jak to jest być na kokainowym
głodzie, ale wszyscy znamy uczucie, gdy brakuje nam ukochanej osoby.
Nie każdy z nas doświadczył horroru detoksu, ale każdy z nas wie
– albo, w przypadku młodych, którzy mają to (nie)szczęście,
dowie się – jak boli utrata kogoś bliskiego. Bliskość,
zbliżanie się do siebie to właśnie popadanie w coraz głębszy
nałóg, co zawsze, zawsze
jest niebezpieczne; dziwicie się, że niektórzy boją się
otworzyć, boją się zaufać?
Analogia ciągnie się dalej –
dilera mogą zgarnąć w każdym momencie. Tak samo odrzucenie,
samotność, śmierć może być tuż za rogiem, a z nimi znów
koszmar, świadomość, że nie zobaczymy już ani jednej działki
miłości czy choćby sympatii od tej konkretnej osoby, na której
nam tak zależało, wobec której byliśmy tak pewni, że jest
zadowolona z przeprowadzanej wymiany uczuć. Różnica polega na
tym, że jesteśmy wszyscy różni, unikalni, dlatego każda kreska
dobrej woli jest jedyna w swoim rodzaju, co tylko potęguje ból, gdy
zabierze się ją nam spod nosa...
Raz
jeszcze powtarzam, że to jest potrzebne. Bez tego nigdy nie
stworzylibyśmy żadnej funkcjonującej zbiorowości. Próbuję tylko
pokazać, jak bardzo przerażający, jak bardzo mroczny jest ten
interes uczuć. Że nie możemy tego lekceważyć, gdy któryś już
dzień, tydzień, miesiąc nasze myśli zajmuje tylko jedna osoba. Że
czasem warto się zastanowić, czy ktoś w naszym życiu nie jest
słodką trucizną. Żeby spojrzeć, czy nie mamy ludzi, dla których
jesteśmy dilerami, a tym bardziej, czy nie ma takich, dla których
jesteśmy tylko ćpunami, uzależnionymi od ich obecności. Nie
możemy sobie pozwolić na taką chorą hierarchię, gdzie jedne
osoby czerpią, drugie tylko wciąż dają. Wreszcie przeraźmy się,
że, tak jak ostatecznym przystankiem życia jest śmierć, tak i
ostatecznym przystankiem każdego związku i każdej przyjaźni jest
samotność.
Wniosek
niewesoły. Wobec takich faktów mądrość nakazuje nam
dystansowanie się od wszystkich, unikanie cierpienia. Z drugiej
strony pragniemy szczęścia, którym w mniejszej lub większej
ilości wyłożona jest droga do tego bólu. Co czynić? Myśleć o
drodze, czy o celu? Ryzykować, czy uciekać?
Siedzę
przed spracowaną klawiaturą i chciałbym dać wam jednoznaczną
odpowiedź, ale nie mogę. Nie wiem. Moja kaleka mądrość ogranicza
się do postawienia pytania. Odpowiedzieć musicie sobie sami.
Labels: było mi to pisać
Wydaje mi się, że lepiej byłoby skupić się na drodze. Czym byłby osiągnięty cel, jeżeli nie mamy z kim go dzielić?
OdpowiedzUsuń