Powiedzmy, że macie przed sobą porcję lodów. Przedstawię dwa scenariusze:
  1. Zjadacie lody od razu;
  2. Mówicie sobie: "jeśli zrobię sto pompek, zjem te lody." Pompujecie ile sił, powiedzmy, cztery serie po dwadzieścia pięć, i zjadacie lody.
W którym przypadku będą wam lepiej smakowały?*

Oto sposób, by rzecz o, zdawałoby się, określonej dla nas wartości nagle na niej przybrała. Te same lody z kategorii niewinnej (a może właśnie bardzo winnej), małej, chwilowej przyjemności urosły do kategorii nagrody za wykonaną pracę, najlepszą z możliwych, bo pracę nad sobą. Ten drugi scenariusz, rozpatrując go na zimno, logicznie, wydaje się w tak oczywisty sposób lepszy, aż dziw bierze, że tak często wybieramy jednak pierwszy. Małpa chce banana, małpa dostaje banana, małpa je banana, małpa tyje, małpa siedzi cały dzień w fotelu i ogląda telewizję, małpa umiera bez osiągnięć.

Robi się z tego blog o produktywności, przesłaniem zdaje się być: rusz dupę i zacznij coś ze sobą robić. Wszystkich tych, którzy odkryli już tę najprostszą, najtrudniejszą z prawd, serdecznie przepraszam. W moim mniemaniu jest to jednak jedna z tych licznych prawd, o których lepiej, jeżeli będziemy sobie ciągle przypominali. Porażka bowiem zawsze jest opcją, jak naucza nas jeden z najbardziej światłych mężów naszej epoki, Adam Savage z Pogromców mitów.

Próbuję tylko przekazać to, czego sam powoli się uczę, mając do dyspozycji pozornie nieograniczony czas dla siebie, te przeklęte, wydłużone jak genetycznie modyfikowane ogórki wakacje. Nie można cały czas odpoczywać. Odpoczynek nie czyni nas szczęśliwymi. Przyjemność jest przyjemnością tylko dlatego, że kontrastuje z bólem. Jeśli bólu – zmęczenia, goryczy porażki, reprymendy – nie pozwoli nam poczuć szkoła, praca, czy inny element naszego otoczenia, musimy go sobie zadawać sami. Możemy całe życie przejechać na tym, co nam dano, na wrodzonych talentach, darowanych pieniądzach, przydarzających się szansach, akceptować siebie i swoją rzeczywistość taką, jaka jest, i w błogim samozadowoleniu dokonać żywota być może pełnego szczęścia, lecz pozbawionego prawdziwej satysfakcji. Satysfakcja płynie bowiem z przełamania ustalonej rzeczywistości, z walczenia ze sobą i wygrywania, z rozwijania w sobie nowych talentów i ciągłego doskonalenia starych, z widoku nabrzmiałych mięśni po ćwiczeniach, swojej książki czy płyty w sklepie, swojego filmu na ekranach kin, swojej twarzy na okładce. Nie chodzi o sławę, nie chodzi o kasę, chodzi o walkę. Chodzi o to, by nigdy nie zadowalać się status quo, by niszczyć je raz za razem, tworząc nowy i lepszy stan ciała, stan ducha i stan rzeczy.

Chcecie osobistego demona? Spójrzcie na swoje lenistwo. Na klątwę samozadowolenia. Czai się na was, każdego ranka, każdej godziny, każdej minuty. To przeciwnik, który nigdy się nie poddaje. Nieważne, ile razy go pobijecie, zawsze stanie do następnej rundy. Dlatego trzeba pamiętać, że jest i czeka, aby nie zakradł się od tyłu i nie powalił nas na deski podstępem.

* zakładamy, że lody się NIE rozpuszczą podczas robienia pompek, bardzo dziękuję anonimowej czytelniczce za wskazanie tej nieścisłości