To chyba Alan Watts powiedział, że człowiek jest uzależniony od myślenia. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z takim pomysłem, wydawało mi się to absolutnie niedorzeczne.

Teraz myślę sobie, że trudno o prawdziwsze stwierdzenie.

Ironiczne jest to, że blog zamilknął na parę miesięcy, a jednocześnie mój własny tłok myślenia w tym czasie hałasował najlepiej, jak potrafił. Świetne słowa przychodzą mi do głowy, gdy próbuję to jakoś opisać. Kanonada. Kakofonia. Ostrzał artyleryjny złożony z pytań, prób odpowiedzi, zaprzeczeń, wątpliwości, wspomnień z przeszłości i wizji przyszłości.

Mówię o tym nie dlatego, żeby się wygadać, tylko żeby Was do czegoś przekonać: myślenie bywa zgubne. Myślenie bywa zbędne. Szukanie sensu tam, gdzie może go nie być, to pewna receptura na wpędzenie się w paranoję.

To się kłóci z tym, jak zazwyczaj patrzymy na myślenie, bo przecież jeśli ktoś nie myśli, to znaczy że buja w obłokach, a jakbyś tylko trochę pomyślał wcześniej, to teraz byś nie miał problemów, a jeśli kogoś cechuje pomyślunek, to znaczy, że sprytnie i sprawnie radzi sobie z przeciwnościami. Owszem, myślenie w postaci planowania i przewidywania potencjalnych przeciwności może dużo pomóc. Nie o tym tutaj mowa.

Bardziej chodzi o rozglądanie się za powiązaniami, o szukanie połączeń między wątkami, które tak naprawdę biegną oddzielnie.

Prosty przykład: słuchasz nowej piosenki i wczytujesz lub wsłuchujesz się w tekst. Załóżmy, że to jakiś ckliwy kawałek o miłości. Tutaj on spojrzał na nią, tam całowali się w deszczu, jeszcze parę wersów dalej poszli razem do kina, a Ty myślisz sobie: "tak, dokładnie, to zupełnie tak jak u mnie! Jakby ktoś opisywał moje życie!" Nic sobie nie robisz z faktu, że w międzyczasie piosenkowa para mogła na przykład tańczyć na plaży, co Tobie nigdy się nie zdarzyło, a piosenkowa dziewczyna ma piwne oczy i jest szatynką, podczas gdy Ty wzdychasz do niebiesookiej brunetki.

Mówią na to confirmation bias - zwracamy większą uwagę na te elementy rzeczywistości, które potwierdzają naszą hipotezę. Jeśli uważamy, że życie jest okrutne, dostrzegamy osoby i wydarzenia, które nas krzywdzą. Jeśli twierdzimy, że kobiety cechuje brak zdecydowania, zapamiętujemy tylko te momenty, gdy płeć piękna w naszym otoczeniu waha się między dostępnymi opcjami.

Jeśli jestem przekonany, że wszystko jest ze sobą powiązane, wszystko jest metaforą, wszystko ma ukryty sens, będę pożytkował moje procesy myślowe na to, żeby sobie wykazać, że mam rację, że rzeczywiście istnieje tajemna logika we wszystkim, co mnie otacza.

Zaczynam zdawać sobie sprawę, że to straszliwe marnotrawstwo mocy obliczeniowej mózgu.

Nie wiem, jak wielu z Was doświadcza czegoś podobnego - niekończącego się analizowania, interpretowania i gdybania - ale do tych, którzy tak mają, chciałbym wystosować kontrpropozycję. Coś innego, czym możecie zastąpić ten nieustający hałas.

Moja sugestia brzmi: KISS.

To uroczy skrót oznaczający równie uroczą i przydatną dewizę: Keep It Simple, Stupid. Prościej, głupku.

Gdy już zadasz sobie tysiąc dwieście pytań na temat Twojej obecnej sytuacji życiowej, spróbuj skupić się tylko na jednym: "Czy jestem teraz szczęśliwy?"

Gdy przeanalizujesz pod trzydziestoma różnymi kątami Twoje relacje z nową osobą, spróbuj rozważyć tylko jedno kryterium: "Czy lubię z tą osobą spędzać czas?"

A przede wszystkim, gdy kolejny raz złapiesz się na odczuwaniu tłoku miliona myśli, zapytaj wprost: "Czy czasem nie myślę za dużo?"

Mówię o tym, bo to podejście bywa wręcz zbawienne. Ostatnio utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłąch. Dlatego zrób sobie tę przysługę i wróć do prostszych kategorii. Przypomnij sobie, jak to było, zanim zacząłeś analizować, gdybać i roztrząsać wszystko, co Ci wpadnie do głowy.

Niektóre rzeczy nie zasługują na to, żeby je komplikować. Szczególnie te, które Cię uszczęśliwiają.